piątek, 31 maja 2013

Pięć.

Biegnij! Dalej! On cię dogania! Jest coraz bliżej! Złapie cię... Zginiesz... Skończysz jak ojciec, zapomniana, zamordowana, samotna.
- I co, mała dziwko? - Usłyszałam zasapany głos mężczyzny, który objął mnie mocno, żebym nie mogła uciec. To jest straszne - świadomość, ze nie możesz uciec i fakt, że zostajesz sam w obliczu śmierci. Nawet jeśli to tylko sen...
- Po prostu to zrób. - Powiedziałam głośno i zaniosłam się płaczem. Zamknęłam oczy i poczułam jak jego dłoń przejeżdża po moim policzku. Subtelnie i delikatnie, jakby bal się mnie zranić, jakbym była jego porcelanową lalką, którą kiedyś oddała mu siostra. To jasne, byłam jego zdobyczą, nie mógł tego zrobić od razu. Musiał się napawać widokiem mojego przerażenia, nieukrywanego strachu w  oczach. 
- Nie mogę. Masz jego oczy. - Spojrzałam się na niego zdziwiona i odetchnęłam z ulgą, kiedy mnie puścił. Podszedł do najbliższej ściany i oparł się o nią, trzymając twarz w dłoniach. Miałam drogę wolną, mogłam uciec i nigdy więcej nie próbować być odważną. Zaszyć się gdzieś na strychu na cholernych wyspach Manhattanu i nigdy więcej nie wyjść na dwór. Zamknąć się na wszystkich ludzi i umrzeć w świętym spokoju. 
Zamiast tego podeszłam do niego powoli i położyłam dłoń na jego ramieniu. Okazało się, że to największy błąd mojego życia. Po chwili poczułam jak mężczyzna zaciska sznur na mojej szyi, a następnie widziałam już tylko pieprzoną ciemność. 

Obudziłam się głośno sapiąc ze strachu. Rozejrzałam się dookoła i westchnęłam z ulgą, kiedy ujrzałam znajome meble i ubrania. Byłam u siebie. W końcu.
Cztery miesiące powtarzającego się koszmaru były dla mnie kompletną udręką. Za każdym razem, gdy tylko widziałam Liama na korytarzu od razu przypominała mi się twarz mężczyzny z koszmaru, który oskarżał mnie niezliczoną ilość razy o swoje błędy. Za każdym razem miał ten sam wyraz twarzy, te same wywołujące współczucie oczy, ten sam głos, kiedy mówił "masz jego oczy". Jedynym powodem, dla którego nie mogłam żyć był fakt, że miałam takie same oczy jak ktoś z jego otoczenia. Co noc patrzył się na mnie swoimi brązowymi oczami i nigdy nie odnajdywałam w nich uczuć. Totalna pustka wywołując współczucie i żal. Byłam miękka, nigdy nie potrafiłam uciec. Zawsze chciałam mu pomóc, a on za każdym razem mnie mordował z zimną krwią. Nie potrafiłam tak dłużej żyć, może to chore, ale byłabym zdolna pozwolić mu oskarżyć się o cokolwiek, gdybym była pewna, że ten sen już nigdy więcej się nie pojawi w mojej głowie.


Ból, zdrada, wewnętrzne rozterki, strata, żal, współczucie, samotność, obojętność, złość.
Czy to się kiedyś skończy? Czy pewnego dnia będę mógł wstać z łóżka z myślą, że wszystko będzie dzisiaj dobrze? Że będę mógł na sam koniec dnia powiedzieć, że wszystko poszło po mojej myśli?
Czy jednak całe życie będę żył z myślą, że zabiłem kilkoro niewinnych ludzi, których najbliżsi zasługiwali na tragiczny koniec? Czy mordując tych bezbronnych ludzi też stałem się człowiekiem, który zasługuje na śmierć?Chciałbym, żeby znalazł się człowiek, który zrobi mi to, czego ja sam się obawiam. Gdybym tylko nie wpoił sobie zasad ojca Liama zrobiłbym to, ale jego kodeks zabrania tchórzostwa. Może z jednej strony odebranie sobie życie jest aktem odwagi? Może ludzie okazują wtedy, że tak naprawdę śmierć jest ich bliskim przyjacielem? Bliski przyjaciel, który zabiera wszystko, na co pracowaliśmy przez całe nasze życie - prawie jak w prawdziwym życiu.
Całe życie zastanawiałem się, co jest po śmierci. Może trafiamy do lepszego świata albo po prostu wracamy do świata żywych, tylko w innej postaci, bez wspomnień, bez samego siebie. Będziemy powracać dopóki nie poczujemy prawdziwego szczęścia. Szczęścia, które zostanie na zawsze, a nie tylko się pojawi. Nie chcę, żeby się pojawiało, pragnę tylko tego, aby ciągle przy mnie było, jak nieodłączny przyjaciel - śmierć.
Zrobiłbym to, gdybym był pewien, że trafię do lepszego świata i dostanę nową szansę. Ryzyko nie jest moją mocną stroną, nigdy nie było. Nawet, kiedy rozmawiam z kimś o śmierci, boję się powiedzieć coś głupiego, bo ja mierzę się z nią codziennie, na razie jest nad tym. Powyżej wszystkiego, próbuje panować nad całą sytuacją. Szkoda, że jestem z tym sam.
- Niall? - Spojrzałem się na Liama, który stał w progu i przyglądał mi się uważnie. Ostatnimi czasy robił to coraz częściej, jakby bojąc się, że w głowie planuje jego morderstwo we śnie. Przykro, że nie wie, że poza śmiercią to on jest moim jedynym przyjacielem.
- Słucham. - Szepnąłem cicho, podnosząc się z łóżka i zakładając na siebie grafitowe spodnie od dresu.
- Chcesz śniadanie? - Spojrzałem się na niego, nic nie mówiąc. Byłem w szoku, ba! to jest mało powiedziane. - Załóż spodnie do końca, bo to wygląda jakbyś na coś czekał. Przepraszam, stary, ale z mojej strony na nic bym nie liczył.
Rzuciłem w niego poduszką i cicho się zaśmiałem. Po kilku miesiącach nasze relacje znowu się poprawiają. Kamień spadł mi z serca i na szczęście nic nie pourywał po drodze. Ubrałem spodnie od dresu do końca i przetarłem pięściami oczy, żeby się do końca przebudzić. Poszedłem do łazienki umyć zęby i ruszyłem w stronę zapachu jajecznicy, która Liam akurat kładł na stole.
- Stary, kocham cię. - Rzuciłem się do stołu i chwytając w biegu widelec od Liama, usiadłem przy talerzu.
- Jak ci się układa z Taylor? - Pokiwałem energicznie głową, przeżuwając moje pożywne śniadanie, którego dawno nie jadłem i kiedy przełknąłem, mruknąłem cicho:
- Świetnie. - Liam spojrzał się na mnie podejrzliwie i usiadł obok mnie przy stole, przysuwając do siebie swój zielony kubek z czarną kawą. Nadal nie mam pojęcia jak on może pić to ohydztwo.
- Stary, co się dzieje?
- Taylor jest chyba w ciąży. - Liam upuścił swój kubek z kawą i wyszedł z kuchni. Po chwili usłyszałem głośny trzask drzwi i przekleństwo mojego przyjaciela. Pamiętam, że powtarzał mi przez ten cały czas, żeby nie angażować się w nic emocjonalnie. Wiem, że popełniłem błąd, ale wiem też, że czuję coś więcej niż tylko zauroczenie. Możliwe, że się w niej zakochałem, ale wiem też, że ja jestem jedynie przygodą. Ona płakała jak małe dziecko, gdy mówiła mi, że jest w ciąży. Krzyczała, że to coś zniszczy jej życie. Nazwała nasze dziecko "tym czymś", to coś więcej niż cios, który złamał mi serce. Ona nie chciała naszego dziecka. Małego człowieczka, którego pewnie pokochałbym od pierwszego wejrzenia. Przez chwilę nawet przeleciało mi przez głowę, że nazwiemy je Jeremy albo Ariana, a później usłyszałem z jej ust "to coś". Powiedziała to z takim jadem, jakiego nigdy w życiu nie słyszałem. Niby dorosła, a zachowuje się jak smarkula.
- Muszę to sobie z nią wyjaśnić. - Szepnąłem sam do siebie i ubrałem białą koszulką na siebie i sportowe buty. Wybiegłem z domu i już na klatce usłyszałem głośne krzyki. Znowu sąsiedzi przebiegło mi przez głowę, ale potem usłyszałem delikatny głos Tay, która na kogoś krzyczała.
Stanąłem przed drzwiami i przez chwilę nasłuchiwałem, ale nie słyszałem nic wyraźnie oprócz lecących ci chwilę imion. Nacisnąłem lekko klamkę i drzwi się otworzyły. Podziwiam ją, że nie zamyka drzwi w tak obskurnej okolicy. Wszedłem powoli i stanąłem w korytarzu. Widziałem ich i miałem nadzieję, że oni nie widzą mnie.
- Liam, do cholery, to jest dziecko Nialla. - Liam zacisnął pięści i podszedł do niej powoli. Byłem gotowy wylecieć tam, gdy tylko ją dotknie, ale on podszedł do niej i mocno do siebie przycisnął. To, że byłem w szoku było mało powiedziane.
- Wiem, że to dziecko Justina, widziałem cię z nim. Niallowi może wmówisz, że jest jego, ale Justin? Myślę, że nie będzie zbyt zadowolony, kiedy mu o tym powiesz.
- Słucham?! - Krzyknąłem wściekły, wchodząc do salonu.
- Kurwa mać. - Powiedział cicho Liam i odsunął się od Taylor, kierując się w moją stronę. - Stary, wszystko mogę ci wytłumaczyć.
- Nie chcę, żebyś mi cokolwiek tłumaczył! Ona ma mi wytłumaczyć. - Podszedłem do Taylor, która opuściła wzrok. Chwyciłem jej brodę i podniosłem do góry, tak, żeby patrzyła mi się prosto w oczy.
- Nie chcę, Niall.
- Chcesz, do cholery!! - Zrzuciłem plik papierów ze stołu i stanąłem naprzeciwko blondynki. - Mów!
- Nie, Niall! - Krzyknęła i wbiegła do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Że też nie zauważyłem tego wcześniej. Zdradzała mnie...
Byłem głupi, przecież to była kwestia czasu, zanim jej się znudzę. Mogła mnie też łatwo wkręcić w ojcostwo. Zastanawiało mnie tylko kim był ten cholerny Justin.
- Cholera jasna, Taylor! - Uderzyłem pięścią w ścianę, z której spadły dwie małe antyramy ze zdjęciami jej rodziców. - Jeżeli teraz nie zaczniesz mówić, wychodzę i już nigdy nie wrócę. Taylor, proszę cię. - Dopowiedziałem błagalnym tonem i spojrzałem się ze łzami w oczach na mojego przyjaciela, który stał na środku korytarza i wpatrywał się w okno, tyłem do mnie. Nie wiedziałem, co mam teraz czuć. Wszyscy wiedzieli, że to dziecko może nie być moje, tylko nie ja.
- Wychodzę, Tay! - Krzyknąłem i mocno trzasnąłem drzwiami za sobą. Chwilę po mnie wyszedł Liam i podszedł do mnie, kiedy ja stałem oparty o ścianę na klatce schodowej.
- To można wszystko odkręcić, Niall. - Spojrzałem się na niego zdziwiony i nie wiedziałem co mam powiedzieć. Pierwszy raz w życiu Liam nie stanął po mojej stronie. Wychodzi na to, że Taylor nie zabrała mi tylko mojej godności, ale i jedynego przyjaciela.
- Byłeś kiedyś w takiej sytuacji, kiedy musiałeś oddać swojego jedynego syna do adopcji? - Liam wpatrywał się we mnie zdziwiony, nie wiedząc co ma powiedzieć. Moje serce biło szybciej niż zwykle, a moje oczy wręcz rzucały piorunami. - Byłeś, do cholery?! - Krzyknąłem wściekły i uderzyłem pięścią w ścianę, zbiegając po schodach. Nie miałem pojęcia, gdzie mam iść. Wybiegłem z budynku i stanąłem na środku chodnika, nie wiedząc co mam ze sobą zrobić.
- Niall? - Usłyszałem Carrie i spojrzałem się na nią swoimi zapłakanymi oczami. Carrie postawiła zakupy na ziemi i podeszła do mnie z wyciągniętymi rękoma. Objąłem ją delikatnie i zachłysnąłem się własnymi łzami, które coraz mocniej napływały mi do oczu. W głowie miałem totalną pustkę, dlatego, gdy Carrie spytała się mnie, co się dzieje, nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć.
- Chodźmy do mnie, wszystko mi opowiesz. - Chwyciła moją dłoń, a przez moje ciało przeszedł miły dreszcz. Okazuje się, że ludzie, których nigdy nie uważałeś za przyjaciół, stają się nimi, gdy potrzebna ci pomoc.





Krótki, bo krótki, ale jest, prawda?
Mam nadzieję, że wam się spodoba, w końcu coś zaczyna się dziać. :)
Liczę na komentarze lub tylko wciśnięcie opinii! :)
Pozdrawiam, do napisania xx




niedziela, 5 maja 2013

Cztery.


Oczy.
Usta.
Nos.
Policzki.
Wszystko składa się w jedną całość i pozostaje nią do końca. Oczy będą dojrzalsze, usta będą wiedziały co mówić, nos będzie zgrabniejszy, policzki będą szorstkie w dotyku, ale wciąż będą takie same. Tak jak charakter człowieka, wszystko składa się w kolejną całość.
Miłość.
Złość.
Nienawiść.
Zazdrość.
Szczęście.
Uczucia, które tworzą całość człowieka. Są człowiekiem. Całe życie odczuwasz silne emocje, choć momentami pragniesz je zignorować i żyć dalej, jak marionetka. Marionetka, którą jesteś, bo zawsze jest ktoś nad tobą, nigdy nie będziesz do końca szefem, a już na pewno nie swojego życia. Może ci się wydawać, że rządzisz, że masz wszystko pod kontrolą, a prawda jest taka, że sam nie znasz swojego życia w całości. Nikt go nie zna. Nie możesz zaplanować każdej minuty swojego istnienia. Nikt nie ma tak nieograniczonej władzy oprócz losu, który uwielbia z nas kpić, podkładać kłody pod nogi, niszczyć zabierając nam kochane przez nas osoby. Tak jakby sprawiało mu to radość, że cierpimy.
Katolicy mówią Cierpimy, żeby odkupić nasze winy. Jezus cierpiał za nas wszystkich. Skoro Jezus  tak bardzo nas kocha, czemu my tez mamy cierpieć? Czemu zabiera nam ludzi, którzy pomagali nam żyć? Gnębi, męczy i powoduje łzy. Świat jest jak wielka maszyna, możesz go wyłączyć, ale nie wiesz, gdzie trafisz później. Piekło? Hades? Czyściec?
Nie wiesz kogo spotkasz, nie wiesz z kim spędzisz kolejne lata, a jednak niektórzy chcą skończyć? Wyłączają ten jeden guzik i pozostają ludźmi, o których wkrótce świat zapomni. Kilka pokoleń i jego grób zarośnie w iglakach, kilka pokoleń i nikt nigdy nie będzie pamiętał jego imienia, a jednak nadal chcą to zrobić. Męczą swoje ciało, żeby dostać odkupienie od Jezusa, który tak bardzo ich kocha. Czemu musimy cierpieć, żeby dostać się do rzekomego nieba? Czemu nie możemy być całe życie szczęśliwi, skoro Bóg stworzył nam raj? Raj, w którym mieliśmy żyć wiecznie… W dostatku i zdrowiu. Czemu Bóg nie powiedział Adamowi i Ewie o szatanie? Czemu nie podarował im swojej wiedzy o dostatecznym dobru i złu. Czemu nie ostrzegł przed tym, co się stanie po tym, jak posłuchają tego złego?
Moglibyśmy zadawać sobie takie pytania przez wieczność, a katolicy i tak odpowiedzą jednym zdaniem. Bóg tak chciał. Bóg nas kocha. To wszystko dla naszego dobra.
Dobra, nad którym nikt nie potrafi zapanować.
Zło, które przejmuje władze nad naszym życiem.
- Carrie? – Otworzyłam oczy i ujrzałam nos Taylor, który znajdował się zdecydowanie za blisko mojego. Objęłam spojrzeniem całą jej twarz, która wydawała się być nieco zdziwiona? Czy ja wiem… Może była trochę zaskoczona, ale to bardziej smutek.
- Co się stało? – Spytałam zaspanym głosem i potoczyłam wzrokiem po moim pokoju. Nie pamiętam nawet jak się tu znalazłam. Kojarzę tylko, że wyszłam spod prysznica i ubrałam się w przygotowane wcześniej ciuchy, później widzę już tylko ciemność. Niejasności w moim umyśle doprowadzały mnie do czasu. Nie pamiętałam połowy mojego życia przez tabletki antydepresyjne, a teraz chyba zaczynam mdleć.
- Niall chce się spotkać. – Westchnęłam głośno. Ta to ma problemy. Gdyby za mną uganiał się przystojny facet… Nie, w sumie nie zrobiłabym nic.
- To chyba dobrze, prawda? – Odparłam niepewnie i zawinęłam się w kołdrę, nie reagując na jej dźganie w żebra. Dobrze wiedziała, że tego nienawidzę, ale tego ranka nie mogłam dać się wyprowadzić z równowagi. Nie tym razem, nie po takim idealnym śnie. – Co dzisiaj za dzień tygodnia? – Szepnęłam niespokojnie, rozglądając się po pokoju, w poszukiwaniu kalendarza. Pech chciał, że nie oderwałam kartki z napisem marzec, a mieliśmy już kwiecień. CHOLERA.
- Środa. – Powiedziała niepewnie Taylor i rozejrzała się po pomieszczeniu, nie wiedząc co robię.
- Cholera! – Krzyknęłam, zrzucając z siebie fioletową pościel. – Mam do jutra czas, żeby oddać zdjęcia do gazety. Obrobione zdjęcia!! – Taylor westchnęła głośno. Zmierzyłam ją wzrokiem i przejechałam palcem po kalendarzu, zaraz po tym jak wyrwałam stara kartkę. Nienawidziłam papierowych kalendarzy.
Podbiegłam do szuflady biurka i wyjęłam z niej mój czerwony notesik, w którym zapisywałam sobie wszystkie notatki i daty spotkań. Tak, zgadzało się. Mam dwadzieścia pięć godzin, żeby oddać setkę obrobionych zdjęć do redakcji gazety „Wallpaper”. Jeżeli tego nie zrobię, zwolnią mnie, co nie jest zbyt zachęcające, gdy widzę kupę rachunków do zapłacenia.
- Jeżeli nie masz zamiaru mi pomagać to najlepiej wyjdź. – Powiedziałam w stronę blondynki i skierowałam się w stronę łazienki, żeby umyć zęby i załatwić swoje pierwotne potrzeby, które dopiero teraz zaczęły mi przeszkadzać.
W podskokach wybiegłam z łazienki, schludna i ubrana w mój ulubiony niebiesko-różowy dres, który kupiłam rok temu do biegania, ale ani razu w nim nie wyszłam i usiadłam na kanapie w salonie, puszczając wiadomości telewizyjne, żeby jakoś zniwelować tą przykrą panującą w moim domu ciszę. Gdybym miała dzieci. Oszalałaś – i znów ten irytujący głosik, a miałam tyle godzin spokoju. Wiem, że oszalałam. To głupi pomysł. Nie mogłabym spać do południa, musiałabym je szykować do szkoły albo co gorsza zmieniać pieluchy i wycierać ich obsikane tyłki. Wzdrygnęłam się na samą myśl, a co dopiero, gdyby przyszło mi to zrobić.
 Rozłożyłam zdjęcia na stole i przyjrzałam się pierwszej czterdziestce. Nic szczególnego. Wychudzone modelki, które w rękach trzymały jakieś obrzydliwe torebki albo kosmetyki. Gdybym to ja była fotografem wzięłabym piękne kobiety, nie ze względu na ich wagę.
Kobiety, które znajdowały się na zdjęciach miałam ochotę dokarmić. Z chęcią zaprosiłabym je na obiad albo na kolację, byleby coś zjadły.
Odłożyłam trzy zdjęcia, na których w oczy rzuca się jaskrawa torebka, a nie wychudzone ciało modelki i zapisałam sobie numery zdjęcia, aby móc je znaleźć na komputerze.
- No i zaczynamy zabawę. – Powiedziałam sama do siebie, kiedy wyłożyłam na stole kolejną czterdziestkę zdjęć. Zostało jeszcze sto pięćdziesiąt cztery fotografie.

~*~
Odkąd wypomniałem Liamowi sprawę z Carrie siedział w pokoju i nie sądzę, żebym go spotkał i tego dnia. Kiedy wyszedł z mojego pokoju chwycił z barku w kuchni butelkę brandy i trzasnął za sobą drzwiami od swojej sypialni.  Nie, żeby mi przeszkadzała ta cisza, była mi na rękę. Choć była to jedna z tych pustek jak po kłótni małżeńskiej, cisza jest ciszą niezależnie od powodu. A ja lubiłem ciszę w każdej postaci.
Kiedy wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę kuchni wstawiłem wodę na kawę. Usiadłem przy dużym stole jadalnym i schowałem twarz w dłoniach. Było mi głupio, że zachowałem się jak typowy dupek w stosunku do Taylor. Była w sumie rzeczy naprawdę miłą dziewczyną, a ja potraktowałem ją jak kawałek mięcha, co nie było fair w stosunku do nikogo. Ariana pewnie by tego nie pochwaliła. Ariana nie pochwaliłaby zapewne niczego w moim zachowaniu i postępowaniu, a już na pewno nie wybaczyłaby mi tego, że oddałem Ethana do adopcji. Teraz miałby trzy lata. Chodziłbym z nim do parku, żeby mógł pohuśtać się na huśtawkach razem z innymi dziećmi. Taki samymi jak on: bezbronnymi, nieświadomymi, szczęśliwymi. Tęskniłem za nim, ale nie mogłem pozwolić na to, aby mój syn cierpiał tak bardzo jak jego matka. Została zamordowana…na moich oczach.

22 czerwiec 2010
- Kochanie, gdzie idziesz? – Usłyszałem ostry głos Ariany, która przekręciła się na łóżku i nie wyczuła mojego ciała. Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Nie mogłem jej powiedzieć, że jadę załatwić naszego największego wroga. Nie puściłaby mnie.
- Do pracy. – Ariana pokiwała głową na znak zrozumienia, choć pewnie tak czy siak wiedziała, po co jadę. Znała się na tym, co robiłem. Sama należała kiedyś do gangu, ale uciekła. Była narzeczoną szefa mafii w Hiszpanii. Uciekła stamtąd po tym, jak ten mężczyzna zapowiedział, że jeżeli będzie rozmawiała z jakimkolwiek człowiekiem to ją zamorduje. Gdyby ponownie pojawiła się w Hiszpanii pewnie jego szajka by się o tym dowiedziała.
Od ponownego rozpoczęcia zadawania pytań uwolnił mnie nasz synek, który zaczął głośno płakać. Ariana spojrzała się na mnie podejrzliwie i wstała z łóżka kierując się w stronę pokoiku Ethana.
Wyszedłem z domu zanim Ariana zdoła cokolwiek powiedzieć. Nie chciałem jej w to wplątywać, a już na pewno nie, kiedy mieliśmy dziecko. Na moje nieszczęście tylko ja byłem na tyle inteligentny żeby nie mówić nic mojej żonie.
Liam myślał, że nie wiem, gdzie mamy się spotkać i dziesięć minut po tym jak wyszedłem z domu, on wpadł do niego jak poparzony i chciał mnie z niego wyciągnąć. Wpadł niestety na moją żonę, która zatrzymała go na krótkim przesłuchaniu. Powiedział jej na całe szczęście tyle co ja, jednak był na tyle głupi, żeby zostawić telefon zaraz przy Arianie. Kiedy zadzwoniłem do niego, żeby mu powiedzieć, że jestem już przy kryjówce Jeremiego razem z resztą naszej grupy Ariana krzyknęła coś głośno w moją stronę i wybiegła z mieszkania, roztrzaskując telefon na kafelkach. Wiedziała, jak działają te wszystkie „planowane” morderstwa. Większość z grupy miała odpaść. A Ariana nie chciała pogodzić się z tym, że ja też jestem na to narażony. Nie była pewna, czy jest gotowa na jakąkolwiek akcję z moim udziałem. Widziała morderstwa na własne oczy, sama kiedyś zamordowała i nigdy sobie tego nie wybaczyła. Cisnęła nożem w klatkę piersiową swojego brata, kiedy ten próbował dobrać się do ich siostry. Przebiła mu płuco, jej brat zmarł na miejscu zdarzenia z wykrwawienia. Fakt, że zrobiła to w obronie swojej siostry nie pozwalał jej złagodzić wyrzutów sumienia i bólu, który wywoływały wspomnienia.
Kiedy znalazła się w samym środku strzelaniny Jeremy po prostu chwycił ją i przyłożył jej nóż do gardła. Liam przyjechał w samą porę, żeby wszystko zepsuć. Kiedy ja chciałem krzyknąć, żeby zatrzymali ogień, on powiedział, ze jeżeli teraz się poddamy zginiemy wszyscy. Kiedy zobaczyłem ten przerażony wzrok Ariany odwróciłem głowę. Odwróciłem się jak zwykły tchórz i pozwoliłem im zamordować matkę mojego dziecka, kobietę mojego życia. Dwie godziny później zastrzeliłem Jeremiego, który bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia patrzył się prosto w moje oczy, gdy do niego strzelałem. Raziłem urazę do Liama prze miesiąc dopóki nie uświadomiłem sobie, że tak czy siak zginęłaby w tej akcji. Był na siebie wściekły, ale bardziej na Arianę za to, że tak głupio postąpiła i znalazła się w środku akcji.



Minęło siedem miesięcy i nic. Kompletnie nic nie wydarzyło się w moim domu. Taylor umawia się z Niallem, który zachowuje się jak prawdziwy gentelman. Ostatnio zrobił mi nawet zakupy, bo Tay mu kazała. Tego drugiego nie widziałam, a jeżeli już to tylko, całe szczęście, przez okno. Severin dał sobie spokój, a ja siedziałam całymi dniami i marudziłam na niezbyt piękną pogodę. W sumie rzeczy to żadna pogoda mnie nigdy nie zadowalała. Zawsze było za ciepło albo za zimno, nigdy w sam raz. Ale szczerze, to nawet nie zależało mi, żeby to się zmieniło; i tak nie wychodziłam z domu.
    Kręciłam się po pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić, kiedy usłyszałam głośny krzyk za oknem. Podeszłam do okna, akurat w momencie, gdy ręka kolegi Nialla lądowała na policzku niskiej brunetki.  Otworzyłam szybko okno, ale nie zdążyłam nic krzyknąć w jego stronę, kiedy skierował się w stronę klatki, a niska dziewczyna stała na środku chodnika i płakała. Nikt nie zatrzymał się, żeby spytać, co się stało. Ludzie byli największymi egoistami, jakich kiedykolwiek poznałam.  Potrafili tylko patrzeć, jak ludzie cierpieli.
Wybiegłam z domu na klatkę schodową i wściekła czekałam, aż łaskawca, zwany męskim bokserem, wróci do domu. Kiedy usłyszałam silne kroki, zdenerwowana złożyłam dłonie w pięści, próbując opanować oddech. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, ale trudno było się od tego powstrzymać. W końcu uderzył kobietę, a żaden mężczyzna nie powinien tego robić. To powinna być jego życiowa porażka. Doprowadzenie do płaczu, uderzenie, pogwałcenie intymności kobiety powinno być traktowane jako poważne przestępstwa.
- Jesteś z siebie dumny? – Syknęłam w jego stronę  i stanęłam Tylem do jego drzwi, tarasując mu wejście.
- Jak cholera. – Powiedział cicho i rozejrzał się po klatce, w poszukiwaniu widowni. Spojrzał swoimi brązowymi tęczówkami na mnie i prychnął cicho, kiedy zauważył, ze nie mam zamiaru się odsuwać. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Liam wydawał się taki niewzruszony nawet teraz, kiedy stał w bezruchu i opierał się o ścianę, czekając, aż sobie odpuszczę. Szkoda, że ja nie miałam zamiaru. Carrie Daily nie odpuszcza.
- Uderzyłeś kobietę, czujesz się lepszy? – Spytałam cicho, nie będąc pewna, czy nie zdenerwuje Liama. W końcu nie znałam go tak dobrze jak Nialla, nie wiedziała, czego mogę się po nim spodziewać. Skoro uderzył tamtą kobietę, z lekkością mógł uderzyć mnie. Nie widziałam problemu, a jednak kiedy zobaczyłam jak tamta dziewczyna zaczyna płakać, przed oczami miałam obraz mojej mamy, kiedy tata po raz pierwszy ją uderzył. Moja mama zawsze płakała cicho, nigdy nie krzyczała. Nie chciała mnie budzić, a jednak zawsze po nocach śniło mi się to, co wtedy wdziałam. Dłoń ląduje na policzku mojej mamy, a ona wychodzi z dumnie uniesioną głową do sypialni. Nigdy nie płakała przy ojcu ani przy mnie. Zawsze w samotności. Babcia zawsze mi powtarzała, ze kiedy płaczemy przy oprawcy ma większą satysfakcję z tego, co nam zrobił. Może dlatego mama nigdy nie płakała przy ojcu?
- Nie twój biznes, odwal się, Kydd.  – Syknął w moją stronę i popchnął mnie tak mocno, że uderzyłam ramieniem o ścianę.
- Kutas! – Krzyknęłam i skierowałam się w stronę swojego mieszkania. Nagle poczułam jak ktoś mnie dociska do ściany, a chwilę później nie mogłam złapać oddechu.
- NIGDY tak do mnie nie mów, jasne, Kydd? – Pokiwałam twierdząco głową i wtedy mnie puścił, mówiąc:
- Jesteś dokładnie taka sama jak twoja matka. – Popchnął mnie na drzwi i odszedł, kierując się w stronę niebieskich drzwi do swojego mieszkania.
Stałam na klatce jeszcze pięć minut, kiedy usłyszałam kroki. Chciałam wbiec do swojego mieszkania, ale nie miałam siły, żeby się ruszyć. Pierwszy raz ktoś mi groził. Pierwszy raz ktoś mnie uderzył. Pierwszy raz ktoś wspomniał o mojej matce.
- Carrie? – Usłyszałam głos Nialla, który po chwili znalazł się tuż przy mnie i mocno mnie do siebie przytulał. Jego zdecydowanie bardziej lubiłam. Nie był dupkiem… Albo przynajmniej tego nie okazywał.
- Kto ci to zrobił? – Spytał, dotykając dłonią mojego sinego ramienia. Pokiwałam przecząco głową, mając nadzieję, że zostawi mnie w spokoju i odwróciłam się tyłem, wchodząc do mieszkania. Niall najwyraźniej nie potrafił sobie odpuścić i wszedł za mną. Sama nie wiem dlaczego, ale krzyknęłam:
- Nie twój biznes, Horan! Wyjdź. – Zachłysnęłam się powietrzem i wybuchłam płaczem w momencie, gdy drzwi zamknęły się za Niallem. Nie mam pojęcia dlaczego nie powiedziałam mu, kto mi to zrobił i dlaczego. Bałam się?
Może trochę…



_________________________________________
Długa przerwa, ale znowu jestem.
Pojawiam się i znikam.
Ale wracam z długimi rozdziałami. 
Mam nadzieję, że wam się podoba i zostawicie pod rozdziałem dluuuugi komentarz.
Konstruktywną krytykę także przyjmuje haha
Nie wybrzydzam!
Do napisania!