czwartek, 3 października 2013

Szesnaście.

- Z kim!? - Liam wydawał się nieco oburzony faktem, że jego siostra chodzi z facetem, który jest jego największym wrogiem - policjantem. Ba, z porucznikiem wydziału zabójstw. ZABÓJSTW. A to znaczy, że może zainteresować się morderstwem jej ojca, a to równa się z odnowieniem wielu, wielu innych spraw, które nie poprawiłyby stosunków między wszystkimi niebezpiecznymi ludźmi w LA. Nikt nie będzie zadowolony z faktu, że jakiś młody policjant interesuje się córką zamordowanego szefa największego gangu.
- To, co usłyszałeś, Liam. Porucznik. Może nam nieźle zaszkodzić.
- Chyba, że my zaszkodzimy jemu. - Odparł Justin i wszedł do mnie do pokoju. W ciągu godziny zdążyłem się przyzwyczaić do jego dziwnych zachowań i w sumie już mi tak bardzo nie przeszkadzał. - Pokaż mi to. - Powiedział i wpatrywał się we mnie, żebym ustąpił mu miejsca. Co mi szkodzi i tak nie znajdzie więcej niż ja.
Wstałem z fotela i stanąłem obok Liama, który nerwowo tupał lewą nogą i drapał się po ramieniu. Zawsze tak robił jak coś nie szło po jego myśli i zaczynał się denerwować. Taki jakby tik, który nabywa się wraz z doświadczeniem.
- Rozwiązał sprawy dwóch seryjnych morderców. Chirurga* i Piłownika**.
- Kogo i kogo? - Spytałem. Nigdy nie interesowałem się kryminalistyką, a już na pewno nie wgłębiałem się w tematy tak ściśle związane z moim zawodem.
- Chirurg to koleś, który atakował samotne kobiety w ich własnych mieszkaniach i wycinał im serca. Kolekcjonował je. Nie mówcie, że o tym nie słyszeliście? - Razem z Liamem pokiwaliśmy przecząco głowami. Jak już mówiłem, nigdy się tym nie interesowałem, ale najwyraźniej Justin był specem w te klocki. - Piłownik za swoje ofiary brał zazwyczaj dziewczęta w wieku od czternastego do osiemnastego roku życia, gwałcił je, a później odcinał im kończyny na żywca, bez znieczulenia. Później wszystkie części ciała podrzucał pod dom ofiary. Złapano go dopiero po dwunastej ofierze, kiedy przez przypadek schwytano go za przekroczenie prędkości i jazdę pod wpływem alkoholu. Jego odcisk palca zgadzał się z tym częściowym, który znaleźli na jednym miejscu zbrodni.
- Matko jedyna. - Szepnąłem cicho i wyszedłem z pokoju, żeby zrobić sobie kanapkę. Za dużo informacji na raz. Mieliśmy na głowie porucznika, który rozwiązał dwie najważniejsze sprawy w Los Angeles, Carrie, która nie chce z nami rozmawiać i fakt, że nikt w tym domu nie chodzi na zakupy. Trzeba to zmienić i to szybko, bo niedługo będę wodą popijał wodę.

***
- Teraz jeszcze psi hotel i możemy iść na randkę. - Powiedziałam, wskakując do auta Finna i zapinając pas bezpieczeństwa. Mama od zawsze uczyła mnie, że od razu jak wsiadasz do auta musisz zapiąć pas, bo to może uratować ci życie. Nie raz zostałam ukarana za to, ze jechałam autem z tatą bez pasów, więc nawet teraz, kiedy oboje moi rodzice nie żyją, zapinam pasy jak gdyby to miało sprawić, że poczują się dumni. 
- Przy jakiej ulicy jest ten hotel? - Spojrzałam się zszokowana najpierw na Finna, a później na swój telefon. Byłam tam raz i nie zapisałam sobie adresu nigdzie.
- Nie wiem. Nazywa się "Psi raj", ale gdzie to jest, nie mam pojęcia. 
- Czy ty jesteś świadoma, że to jest trzydzieści minut drogi stąd?
- Wiedziałam. - Prychnęłam cicho i przetarłam twarz dłonią, żeby trochę odseparować moje negatywne myśli od tych pozytywnych, których było zdecydowanie mniej. Pokręciłam przecząco głową, hamując napływające łzy i spojrzałam się w swój telefon. Nie miałam szans, żeby zdążyć przed zamknięciem recepcji. Odbiorą mi Anastasię i zostanę sama.
- Spróbuj dojechać tam jak najszybciej, proszę. - Finn lekko uśmiechnął się i odpalając silnik wcisnął pedał gazu. Dobrze, że miała zapięte pasy, bo wyleciałabym przez okno albo co najmniej uderzyła głową w przód samochodu. Mam tylko nadzieję, że nie zadzwonili jeszcze do schroniska. Nie mogą mi tego zrobić. Nie teraz, kiedy zostałam samiusieńka.

***
- Gdzie mogli pojechać? - Wzruszyłem ramionami i wsadziłem kawałek ciasta do buzi. Całe szczęście, ze mamy starszą sąsiadkę, która jest emerytowanym cukiernikiem. Codziennie piecze ciasta i rozdaje je po sąsiadach. Mruknąłem coś cicho. Czekolada dodana do ciasta, wręcz topiła mi się w buzi. Nigdy nie jadłem nic lepszego. 
- Słyszałem coś o hotelu dla psów, ale nie wsłuchiwałem się w tę rozmowę. Nie wiem, do którego mogliby pojechać. Nie wiedziałem nawet, że istnieje coś takiego jak hotel dla psów do teraz.
- W sumie to ten pułkownik może nawet nie wie z kim poszedł na randkę? - Zasugerowałem, ale moje domysły spotkały się z okropną krytyką. Przecież to możliwe. Facet zakochuje się w dziewczynie od pierwszego wejrzenia, później ona zachodzi w ciąże z innym i ląduje w szpitalu - tak jak to było u mnie.  - Zawiezie mnie ktoś do szpitala? - Spytałem, przeżuwając ostatni kawałek ciasta. Miny moich współlokatorów zdecydowanie jasno oznajmiły mi, ze nie mają ochoty ze mną nigdzie jechać. W sumie to nie dziwie się im, jadę tam, żeby dowiedzieć się, kto jest ojcem, a podejrzewam, że ani jeden ani drugi tak naprawdę nie chcą tego wiedzieć. Tylko, że jeżeli to moje dziecko, to nie pozwolę go sobie odebrać po raz drugi.
- Ja cię zawiozę i tak ktoś musi jechać na zakupy. - Mruknął Bieber i ubrał na siebie bordową bluzę z kapturem. Jak na gangstera to całkiem normalnie się ubierał, ale kto go tam wie. Ja uwielbiam polówki, ale moi koledzy stwierdzili, że wyglądam jak stały bywalec klubu golfowego, a w moim zawodzie nikt nie wziąłby mnie wtedy na poważnie - więc przestawiłem się na skóry.  



***
- Przykro mi, ale niestety zawiadomiliśmy już schronisko. Pani suczka została przewieziona piętnaście minut temu do placówki. - Wpatrywałam się zszokowana na kobietę, która stała za ladą i wyobrażałam sobie jak wydrapuje jej oczy, łamię ręce i daje na śniadanie wszystkim tym psom w schronisku. Najadłyby się na najbliższy miesiąc, bo kobieta ledwo co mieściła się w swoim firmowym stroju. 
- Pani sobie chyba ze mnie żartuje?! Nie możecie mi odebrać psa. Ona jest moja!
- To prawda. Panna Carrie bardzo dobrze opiekuje się pieskiem. Po prostu ostatnio miała bardzo złe dni. 
- Przykro mi, nie mogę już nic więcej w tej sprawie zrobić. - Ruszyła wraz ze swoim tłustym tyłkiem i za ścianę i Carrie usłyszała głośne westchnięcie i ciche:
- Nienawidzę tej roboty. 
- Bardziej nienawidziłabym swojego tyłka, aniżeli pracy! - Krzyknęłam na zakończenie rozmowy i ruszyłam zapłakana w stronę wyjścia. Nie mogłam uwierzyć, że straciłam moją suczkę na zawsze... Moją przyjaciółkę, która od małego była ze mną. Dorastałam z nią, stawałam się kobietą, a ona zawsze była. Nigdy nie pogodzę się z faktem, że nie dam rady jej odzyskać. 
- Carrie, nie płacz. Jestem przy tobie. Pojedziemy do tego schroniska i dowiemy się więcej. Proszę cię, słońce, nie płacz. - Otarłam łzy z policzków i wtuliłam się w jego tors. Dobrze jest mieć przy sobie kogoś takiego. 






*Chirurg i Piłownik to kompletnie wymyślone postacie. Nigdy nie słyszałam o takich seryjnych mordercach, więc śpijcie spokojnie, a nawet jakby to przecież Finn ich załapał! haha

sobota, 14 września 2013

Piętnaście.

- Juuuustin! - Krzyknąłem najgłośniej jak się dało do jego ucha. Jeżeli straci słuch - pogratuluję sobie, jeżeli nie, będę zawiedziony. Chciałem zrobić mu krzywdę, ale nie mogłem go uderzyć jak śpi, ani w żadnej innej sytuacji. To by źle na mnie wpłynęło. Mógłbym coś przy okazji rozwalić, a co gorsza mógłbym uszkodzić swoją rękę o jego szczękę boksera.
- Wystarczyło poprosić, żebym wstał. - Syknął Justin przytykając palcem wskazującym ucho. Zrobiłem mu krzywdę. Zaśmiałem się w duchu i wyszedłem z pokoju Liama.
Nie wiem czemu, Payne zrobił się taki miękki. Z własnej woli oddał mu swój pokój na tę jedną noc i właśnie stoi w kuchni, gotując posiłek. Nigdy go nie widziałem takiego... szczęśliwego i przeraża mnie to. Carrie zdecydowanie źle na nas wszystkich wpływa. Sprawia, że stajemy się... miękcy, a to bardzo źle, ze względu na to, że w zawsze musimy być przygotowani na atak ze strony meksykańskiego gangu. Mogą zrobić coś wielkiego albo nic, a Liam w spokoju robi sobie coś do jedzenia. Czy tylko ja myślę o wszystkich innych, a o sobie nie?

Od Jaspera dowiedziałem się wielu ważnych informacji, ale nikt nie chce mnie słuchać. Liam jest zbyt zaabsorbowany faktem, że coś się dzieje w jego życiu, a Justin... Ugh... Justin to Justin, jemu nie powiem nic, bo nie zasługuje na informacje ode mnie. Nie jest nawet godzien, żeby słyszeć mój głos, a co gorsza informacje przekazywane przez moje idealne struny głosowe.
Usiadłem przy stole w kuchni i przyglądałem się uważnie Liamowi, który nucił sobie piosenkę Taylor Swift pod nosem. Nie wierzę, ze to się dzieje. Szef najniebezpieczniejszego gangu w LA nuci młodą gwiazdę muzyki country, która śpiewa o miłości.
- Wyglądasz parszywie. - Powiedziałem w stronę Justina, wykrzywiając twarz w grymasie, który miał znaczyć, ze także niezbyt miło pachnie. - I cuchniesz.
- Ma racje. Jak sardynki w puszcze.
- Dzięki. Miłe słowa o poranku to coś, czego od zawsze mi brakowało.
- Jest osiemnasta.- Justin cicho westchnął i ruszył w  stronę łazienki, zapewne po to, aby się trochę odświeżyć i mam nadzieję, że nie użyje moich pięknych, niebieskich ręczników, bo stracę jedną sztukę z kolekcji. Będę musiał to wysłać do pralni chemicznej albo co gorsza spalić, bo ślad jego jadu zostanie na ręczniku na zawsze.
Wzdrygnąłem się lekko i spojrzałem na Liama, który zrzucał mi aromatyczną jajecznicę na talerz. Tęskniłem za domowym jedzeniem, ostatni posiłek jadłem... bodajże 28 godzin temu. To straszne. Będę miał traumę do końca życia.
Urwałem kawałek chleba tostowego i wsadziłem go sobie do buzi, uważnie obserwując Liama, który na nikogo nie zwracał uwagi. Wpatrywał się w talerz i milczał.
- O czym myślisz? - Liam spojrzał się na mnie zdziwiony i wydał siebie dźwięk, mający zapewne znaczyć, że o niczym ważnym. Tyle, ze ja chciałem wiedzieć. - Czemu milczysz? - Spytałem znowu, ale jedyne co usłyszałem to ciche westchnięcie i dźwięk zamykającej się kabiny prysznicowej. Ktoś tu nie umie powoli zamykać drzwiczek, tylko trzaska nimi jak opętany. Przewróciłem oczami i z powrotem skupiłem się na Liamie.
- Powiedz coś. Przerażasz mnie.
- Tak samo jak mnie twój oddech. Kiedy ostatnio myłeś zęby? - Chuchnąłem sobie na dłoń i przyłożyłem ją do nosa. Czułem jak chleb, który przed chwilą połknąłem zawraca z powrotem ku górze. Robi się niebezpiecznie.
- Muszę iść umyć zęby, bo się zrzygam. - Ruszyłem biegiem w stronę łazienki i skojarzyłem ze sobą fakty dopiero wtedy, gdy usłyszałem piskliwy krzyk Justina, który próbował się zasłaniać dwoma malutkimi dłońmi.
- Baba. Nie dość, ze dłonie jak baba to jeszcze się zachowuje jak baba.
- Kutas. - Syknął w moje stronę, a ja poklepałem się po kroczu i uśmiechnięty odparłem:
- Wciąż na swoim miejscu, kobieto. - Justin przyłożył tyłek do kabiny prysznicowej i zaczął śpiewać jakąś miłosną serenadę, którą kierował do swojego odbicia w kafelkach. Narcyz.
Nałożyłem pastę na szczoteczkę, nucąc jakąś nieznaną mi melodię. To było dziwne. Wymyślać muzykę i tuptać nogą w jej rytm. Po chwili usłyszałem jak Justin puka po kafelkach w rytm mojej melodii i przestałem nucić.
- Bawimy się w boysband? - Zaśmiałem się głośno i wsadziłem szczoteczkę do buzi, szczotkując zęby.
- Po prostu spodobała mi się ta melodia. Masz talent.
- Jedyne co mam to ładne włosy. - Powiedziałem z buzią pełną pasty. Wyplułem ją do zlewu i zaśmiałem się do lustra. - Talent. - Prychnąłem i spojrzałem w stronę Justina, który wychylał głowę zza drzwiczek prysznica, patrząc się na mnie. To dziwne i krępujące.
- Jesteś nagi i patrzysz się na mnie jakbyś miał ochotę.
- Chce wyjść. - Powiedział i spojrzał się wymownie w stronę drzwi.
- Zachowujesz się jak kobieta. Ty masz penisa. Ja mam penisa. - Justin odchrząknął znacząco i wyszedłem z łazienki z szczoteczką w buzi. - Baba! - Krzyknąłem w jego stronę, co mogło zabrzmieć jak jakieś dziwne arabskie słowo, ale nieważne.

***
- Zaraz, moment, chwilkę, uno momento, poczekaj chwilę, zaraz wracam. - Wykrzykiwałam pojedyncze słowa, próbując skłonić Finna do tego, żeby został. Nie miałam pojęcia, co krzyczę, ale miałam nadzieję, ze coś, co ocali moją randkę w jakiś magiczny sposób. Śmierdzę jak orangutan, moje włosy to jeden wielki kołtun, a pod oczami mam dziwne i przerażające wory. Nie mogę tak iść... NIGDZIE.
Muszę się przebrać umyć, a w dodatku muszę do osiemnastej zawieźć poprawioną pracę do szefa. Chyba dostanę szału albo co gorsza wylewu. 
- Hej, spokojnie, dziewczyno! - Powiedział lekko Finn i rozejrzał się po domu. - Ja tu trochę ogarnę, a ty idź ogarnij siebie i pozałatwiamy twoje sprawy. Gdzie mogę wsadzić kwiatki? 
- Do zlewu! - Krzyknęłam i oprzytomniałam sobie, że na moim dywanie jest krew. Pobiegłam szybko w tamtą stronę zanim Finn zdąży cokolwiek zauważyć i zaczęłam go zwijać w rulon. Podniosłam go do góry i razem z dywanem ruszyłam w stronę łazienki. Miałam nadzieję, że się wyrobię - inaczej stracę i pracę, i psa, a dodatkowo moja randka będzie kompletnie zniszczona, jeżeli już taka nie jest. 
- Facet ideał. - Mruknęłam sama do siebie, ale powiedziałam to chyba zbyt głośno, bo uzyskałam odpowiedź Finna, który krzyczał głośno "dziękuję". Ugh, jestem taka beznadziejna w szeptaniu. 
Rzuciłam dywan w róg łazienki i weszłam pod prysznic. Obmyłam szybko swoje ciało kokosowym żelem pod prysznic i opłukałam. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik i wyciągnęłam bieliznę, dżinsowe spodnie i ładną bluzkę w kwiatki, którą kiedyś dostałam od Taylor. Nigdy jej nie zakładałam i modliłam się, żebym się w nią zmieściła. W końcu mój brzuszek już nie był taki płaski, a biodra nie były takie zgrabne. 
Westchnęłam głośno, kiedy w końcu wcisnęłam się w spodnie i związując włosy w koński ogon, zabrałam artykuł z szafki wciskając go w sobie zęby i kończąc fryzurę. 
- Możemy iść. - Powiedziałam, trzymając pracę i portfel w lewej dłoni, a komórkę w prawej. Byłam obpakowana, ale nie miałam czasu, zęby poszukać mojej sportowej torby. - Która godzina? - Spytałam i ruszyłam w stronę drzwi i wychodząc na korytarz. Musieliśmy się spieszyć, jeżeli chcę odzyskać psa. 
- Za dziesięć osiemnasta. 
- Dojedziesz w dziesięć minut do wydawnictwa i do psiego hotelu?
- Znamy się jeden dzień, a ty już mnie po hotelach chcesz ciągać? - Zaśmiałam się cicho i zamknęłam drzwi na klucz. 

Wsiadłam do jego auta i zapięłam pas bezpieczeństwa. Ciekawiło mnie czemu Finn przyjechał po mnie do domu, przecież umawialiśmy się w kawiarni. 
- Czemu po mnie przyjechałeś? - Finn zaczerwienił się lekko i spojrzał na zegarek.
- Mamy osiem minut na załatwienie twoich spraw, chyba nie mamy czasu na rozmowy, prawda? - Wzruszyłam ramionami i pokiwałam głową na znak zgody. W końcu nie miałam wyboru, a gdyby po mnie nie przyjechał straciłabym wszystko. Podejrzewam, że chłopak, który cię nieczęsto nachodzi to dobry sposób na życie - dzięki niemu nigdzie się nie spóźnisz.
Przeglądałam artykuł jakbym w jakiś magiczny sposób miała znaleźć jeszcze jeden błąd, kiedy nagle zatrzymaliśmy się z piskiem opon. Rozejrzałam się po okolicy i po drugiej stronie ulicy ujrzałam wielki budynek mojego wydawnictwa.
- Skąd wiedziałeś, ze to?
- Masz na kolanach teczka z nazwą. - Odparł Finn i nachylił się, żeby otworzyć mi drzwi. Dżentelmen jakich mało. - No już, biegnij i zaraz wracaj.
Uśmiechnęłam się lekko i wybiegłam z auta, ruszając w stronę wielkiego budynku. Za każdym razem jak do niego wchodziłam czułam się jak Carrie Bradshaw z "Seksu w wielkim mieście". Ja taka drobna dziewczyna ubrana w ciuchy z lumpeksu wchodzę do wysokiego na 25 pięter biurowca, w którym pracuję. To szalone!
Pokazałam Patrickowi - naszemu najmilszemu ochroniarzowi - dokument tożsamości i wpuścił mnie do środka, naciskając czerwony guzik, który znajdował się przy jego prawej dłoni. Skinęłam głową na znak podziękowania i pędem ruszyłam w stronę winy, mając nadzieję, ze nie trafię na żadną przykrą niespodziankę.
Wjechałam na piętnaste piętro, na którym znajdowało się nasze wydawnictwo i wyszłam z windy pewnym krokiem. W tym miejscu nie możesz ukazywać swoich kompleksów. Wszyscy cię tu wyczują tak jak pies strach. Mijałam po kolei kilkanaście biurek moich współpracowników, którym zazdrościłam charyzmy i doświadczenia, i weszłam do gabinetu mojego szefa. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że jest za minutę osiemnasta i położyłam na biurko artykuł.
Szef uśmiechnął się miło i podziękował mówiąc:
- Spisałaś się, Daily.
- Dziękuję, szefie. - Odparłam szczęśliwa, że ktoś w końcu docenia mój trud włożony w pracę. Kiedy ktoś cię chwali nie może ci się przydarzyć nic lepszego. To jakbyś dostawała czekoladę za każdą dobrą ocenę w szkole.
- Chciałabyś sama napisać jakiś artykuł? - Stanęłam jak wryta, wpatrując się dziwnie w wysokiego mężczyznę. Mój szef to zdecydowanie najatrakcyjniejszy mężczyzna w tym biurowcu. Wysoki na metr osiemdziesiąt,  wysportowana sylwetka atlety, zadbane dłonie i szczupła, gładka twarz dodawały mu tylko uroku. Kiedy patrzyłam na jego rozbawione, zielone oczy zapierało mi dech w piersiach, a jego bladoczerwone usta same prosiły się o pocałunek. Otrząsnęłam się z tych myśli. Nie mogłam przecież pocałować mojego szafy jakkolwiek przystojny by on był.
- Oczywiście, że tak! - Krzyknęłam chyba trochę za głośno, ale szef niczym niewzruszony zaśmiał się cicho i spytał:
- Na jaki temat? Piszesz do kolejnego wydania. Masz trzy tygodnie.
- Mogę napisać o gangach w Los Angeles? - Szef wydawał się nieco zaskoczony moją propozycją. Pewnie spodziewał się czegoś jak "pomarańcz nową czernią" albo "czerwone usta hitem nadchodzącego sezonu". Po moim trupie. Chciałam być dziennikarką, która pisze na ważne tematy, a nie.. o modzie.
- Jasne. - Odparł i podał mi rękę. Uścisnęłam ją mocno i wyszłam z gabinetu, szczęśliwa jak nigdy dotąd. Wywaliłam Liama z domu i wszystko zaczyna się układać. 


***
- Liam! - Krzyknąłem głośno, nawołując go ze swojego pokoju. Wpisałem rejestrację samochodu kolesia Carrie do jakiejś "utajnionej" bazy danych, która była tak tajna jak świerszczyki Liama, które chował pod łóżkiem. Niby wszyscy wiedzą, ale nikt nie odważy się dotknąć. 
- Co masz? 
- Finn Daylight. Dwudziestosześcio latek, który wygląda jak siedemnastka i jest... - Przejechałem w dół strony i spojrzałem na Liama, mówiąc: - Porucznikiem wydziału zabójstw w LA. 
- Że co proszę? - Spytał Justin, wychylając się zza ściany.
- To, co słyszeliście. Carrie wozi się z porucznikiem wydziału zabójstw. 



środa, 4 września 2013

Czternaście

Kiedy myślę o tym, jak wyglądało moje życie zanim poznałam chłopaków mogę śmiało powiedzieć, że było monotonne. Tyle, że ja lubiłam tę monotonię. Samotne wieczory z psem, czasami z Taylor; kolacje na wynos i praca. Nienawidziłam jej, a jednak czasami sprawiała mi ogromną przyjemność. Ludzie, z którymi pracowałam byli niesamowicie uzdolnieni, a ja mogłam się od nich uczyć, kiedy tylko nie pracowałam w domu.
Rozejrzałam się po swoim mieszkaniu - tak samo normalne jak moje życie... jak ja. Beżowe ściany, na których wisiały zdjęcia mojej rodziny. Skórzana kanapa, którą kupiłam za swoją pierwszą wypłatę i pełno rzeczy, które zabrałam z mojego rodzinnego domu zanim go zburzono.
Zanim zburzono moje całe dzieciństwo.
Nie miałam samych dobrych wspomnień związanych z tym domem, ale tam przeżyłam wiele rzeczy. Tam nauczyłam się czytać, pisać, zrobiłam pierwsze zdjęcie i napisałam pierwszą piosenkę.
Dom nie był naprawiany przez kilkanaście lat i kiedy przyszły mocne wiatry, i okropne burze po prostu zwiało dach, a konstrukcja mogła się w każdej chwili zawalić - tak powiedział mi strażak. Mruknął też coś o tym, że trzeba albo odnowić dom, albo go zburzyć. Po śmierci mamy nie zostało mi dużo pieniędzy. Musiałam go zburzyć - to było tańsze niż całkowity remont wielkiego domu. Zabrałam tylko albumy ze zdjęciami, ubrania mamy i kilka jej ulubionych rzeczy. Chciałam mieć coś, co będzie mi przypominało o tym, gdzie się wychowywałam, bo działkę wystawiłam na sprzedaż. Musiałam w końcu za coś kupić mieszkanie.
- Carrie? - Usłyszałam cichy szept Biebera, który mi się przyglądał.
Musiałam dziwnie wyglądać, kiedy tak wpatrywałam się w ramię Liama, ale nic nie mogę poradzić, że kiedy myślę to się totalnie wyłączam.
- Co?
- Wyglądasz jakbyś coś ćpała. - Przewróciłam teatralnie oczami i skończyłam opatrywać ramię Liama, który kręcił się na krzesełku barowym, który kupiłam na wyprzedaży dwa lata temu. Uwielbiałam ten stołek i przysięgam, że jak Liam go zepsuje to urwę mu rękę.
- Oglądałeś mistrzostwa seniorek w kosza? - Zagaił rozmowę Justin i spojrzał się na Liama, który lekko się uśmiechnął. Jestem w szoku, nie, szok to mało powiedziane.
- Jasne, że oglądałem, większość z nich miała cycki wielkości piłki.
- Chce mi się spać, jutro mam cały dzień zawalony, a wy mi tutaj o sporcie? I... fuj, Liam. - Bieber roześmiał się głośno, wtórując Liamowi, który chyba zapomniał o swojej misji, mającej na celu ratowanie tyłka Nialla z rzekomego niebezpiecznego miejsca. Szkoda, że ani jeden ani drugi przygłup nie wiedzą, gdzie to jest. Wielki szary budynek z kominem spotykam dosyć często. Nie wiem, czy Justin po prostu jest przygłupi, czy nie chciało mu się rozglądać po okolicy. On nawet nie wiedział jak tam dotarł. Chyba teraz wszyscy mają smartphony, a każdy "inteligentny" telefon ma nawigację. Nie trudno sprawdzić przy jakiej ulicy zatrzymał się czerwony mercedes, ale może się mylę. W końcu jestem blondynką, prawda?
Z całego serca nienawidzę mojego koloru włosów. Jutro kupię farbę i będę tak czarna, że nikt mnie nie pozna, a już na pewno nie ta banda przygłupów, która rozmawia o piersiach koszykarek.
Spojrzałam na swój dekolt w starej koszulce i podniosłam ją wyżej. Tak na wszelki wypadek. Co prawda nie było się na co patrzeć, bo nie odziedziczyłam tendencji do olbrzymich piersi po babci, w sumie to dobrze. Mój kręgosłup by nie wytrzymał tej ciągłej grawitacji, która przyciągałaby moje piersi do ziemi. I mogłam chodzić bez stanika, choć to całkiem dobra skrytka na telefon.
Klepnęłam Liama w postrzelone ramię, choć postrzałem bym tego nie nazwała. Lało się z tej rany jakby co najmniej tętnice szyjną przecięli, a to tylko było pół centymetrowe zadrapanie. Baba. Zaśmiałam się w duchu z dwóch kobitek, które teraz rozmawiały o tym jak mogą znaleźć Nialla i usiadłam na kanapie, żeby chwilę odsapnąć.
Miałam dość tego ciągłego dramatu, który rozgrywał się w moim życiu. Byłam jak aktorka brazylijskiej telenoweli, która musi wybierać pomiędzy dwoma przystojnymi modelami. Tyle, ze ja wybierałam pomiędzy snem, a ratowaniem tyłka kogoś, kto wcale nie był mi do życia potrzebny. Chcę po prostu spać.
Legnąć w moim łóżku i przespać trzy dni tak, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Może jakbym się postrzeliła albo łyknęła garść tabletek zostawiliby mnie w spokoju?
- Tak, trzy metry pod ziemią. Miałabyś spokój i ciemność. - Spojrzałam się na chłopaków, którzy uważnie mi się przyglądali, czy ja serio powiedziałam to na głos? A może sama sobie odpowiedziałam na niezadane pytanie? Wariuję, to jest pewne.
Pokręciłam głową i położyłam ją na podłokietnik mojej kanapy. Chciałam się przespać i miałam nadzieję, że chłopaki to uszanują i w miarę cicho się zachowają. Nie proszę chyba o wiele, prawda?
- Carrie! - Usłyszałam krzyk Liama, który kręcił mi się nad głową i było ich,, trzech? Trzech Payne'ów w moim pokoju. Jeden mi starczał, skąd wzięło ich się aż tylu. Po chwili wszystko się ustatkowało i znowu widziałam tylko jednego Liama... I o jednego za dużo.
- Czego chcesz? - Syknęłam w jego stronę, masując skronie. Nie wiedziałam ile spałam, może trzy minuty, może trzy godziny, ale zdecydowanie za mało.
- Gdzie trzymasz broń? - Justin próbował się nie roześmiać, kiedy Liam chodził w tę i z powrotem po moim salonie, szukając pistoletów. Wciąż mam problemy ze zrozumieniem jakim cudem on jest starszy i ma takie niskie IQ. Podobno starsze rodzeństwo jest zawsze mądrzejsze. BUM i wyjątek od reguły. Jak zwykle.
- Czy ty jesteś normalny? - Spytałam, choć wszyscy zgromadzeni w tym pokoju znali odpowiedź. Uwielbiam zadawać pytania retoryczne i czekać na głupka, który zdziwiony mi odpowie.
- Czy tylko mnie ojciec nauczył, że zawsze trzeba trzymać broń w domu?
- Chciałabym napomknąć, że nie należę do żadnego gangu, nikt mnie nie nienawidzi i jestem miłą osobą. Nie potrzebuję broni, durniu.
Liam westchnął głośno i stanął przed oknem. Podniósł rękę, żeby podrapać się po głowie, ale po chwili ją opuścił i spojrzał się zdziwiony to na mnie, a to na Justina, który chwilę później stanął obok Payne'a i wydał z siebie dziwny dźwięk. Coś na kształt odetchnięcia z ulgą, ale wydawanego z zaskoczeniem. Zmusiłam się, żeby zejść z kanapy i poczłapałam w stronę okna sunąc brudnymi już skarpetkami po jeszcze bardziej brudnej podłodze. Muszę tu posprzątać.
- Czy to jest Niall? - Spytałam nieco zaspana i przetarłam pięścią lewe oko. Wiedziałam, ze to uprowadzenie Nialla to jest jakiś mało śmieszny żart, a ja niepotrzebnie wstawałam do okna.
- Szkoda. Nie zostaniesz dzisiaj tajnym agentem. - Mruknęłam cicho w stronę Liama i ruszyłam bardzo powoli w stronę sypialni, mając nadzieję, że mam tam zamontowany zamek. Coś za dużo rzeczy umyka z mojej pamięci. Nie pamiętam nawet, czy ostatnio wyrzucałam śmieci, a chyba powinnam.
Rzuciłam się na łóżko i przykryłam fioletowym kocem, który leżał u jego podnóża Miałam tylko nadzieję, że nikt mi nie przeszkodzi przez najbliższe dwanaście godzin. Niech idą marudzić do szpitala Taylor, żeby dowiedzieć się, kto jest cholernym ojcem dziecka.
- Carrie!! - Usłyszałam krzyk Nialla, a po chwili dźwięk tłuczonego szkła.
- O nie, nie, nie, nie. - Mówiłam pod nosem, próbując wygrzebać się z łóżka.
Dziwna sprawa, kiedy całkowicie wykończony człowiek wstaje z łóżka z prędkością światła, bojąc się o swoje szklanki, których i tak ma już mało. Pobiegłam w stronę salonu, w którym rozgrywała się scena jak z pola bitwy.
Mój drewniany stolik leżał sobie do góry nogami na zakrwawionym dywanie, szklanka, którą ktoś rzucił, uderzyła o ramkę ze zdjęciem, które spadło na ziemię i zmieszała się razem ze szkłem naczynia.
- Dość! Cholera jasna! - Krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, ale to chyba nie wystarczyło, bo Niall z Justinem nadal się szarpali, turlając się po ziemi.
Gdyby nie fakt, że zbliżali się do telewizora, na który zbierałam całkiem długo pozwoliłabym się im zabić, ale kochałam swój telewizor i swoje pieniądze, które na niego wydałam.
- Niall, do cholery jasnej. - Kopnęłam go w plecy, bo akurat znalazł się blisko mnie i oboje z Justinem, i Liamem, który uważnie przyglądał się całej sytuacji, zatrzymali się w dziwnej pozycji i patrzyli prosto na mnie. To krępujące.
- Puścić się. - Justin spojrzał na mnie dziwnie, a Niall skrzywił twarz w jakimś dziwnym grymasie. - Teraz, do cholery.
- Nadużywasz słowa "cholera". - Powiedział roześmiany Liam, który opierał się o lodówkę.
- Zamknij się. - Wskazałam na niego palcem i wróciłam do rozgrywki Judo połączonej z MMA, która pojawiła się między Justinem a Niallem.
- Jeśli chcecie iść się lać to na dwór, nie w moim domu. Zachowujecie się jak banda szczeniaków. Wszyscy, nie wyłączając ciebie Liam, więc nie wiem z czego się śmiejesz. Mam was dość. Chcę wrócić do swojego smutnie chorego życia, które było w cholerę spokojne. Chcę z powrotem mojego psa i normalną przyjaciółkę, która wiedziałaby, kto jest ojcem jej dziecka, bo spałaby tylko z jednym człowiekiem. Chcę, żebyście wszyscy zniknęli z mojego życia. Teraz do cholery! - Krzyczałam jak szalona, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Byłam zmęczona tym wszystkim, co działo się w moim życiu. Chcę wrócić do poprzedniego stanu, kiedy budziłam się sama, chodziłam spać sama. Było mi dobrze... - Wynocha powiedziałam! - Ryknęłam nagle i rzuciłam poduszką w drzwi. Po moich policzkach płynęły łzy, a trójka chłopaków, którzy wywrócili moje życie do góry nogami po prostu się we mnie wgapiała.
- Carrie... - Szepnął ledwo słyszalnie Liam i spróbował do mnie podejść. Podniosłam rękę, każąc mu się zatrzymać i podniosłam telefon komórkowy z komody.
- Jak się teraz nie ruszycie, zadzwonię po policję.
- Zbieramy się chłopaki. - Powiedział Justin i puścił Nialla ze swojego ciasnego objęcia, które pewnie miało jakąś swoją nazwę w sztuce walki, którą oboje trenowali.
Kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, odetchnęłam z ulgą, ale zarazem z przestrachem. Znałam całą historię jakiegoś chorego gangu, do którego należał mój ojciec, kuzyn, brat... Jeśli jakiś wróg widział Liama, który wchodził do mojego mieszkania miałam przechlapane, a co gorsza, jeżeli zdążyli się już dowiedzieć jak się nazywam.
- Carrie. Carrie Daily. - Mruknęłam cicho, oszukując samą siebie. Jeśli ktoś bardzo będzie chciał, dowie się jak się nazywam i to bardzo szybko. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę Carrie Kydd. Jest tam opublikowana praca fotograficzna z moim zdjęciem. Łatwo mnie znajdą, a ja prosto dam się schwytać. Nie jestem tak jak reszta mojej rodziny. Jestem czarną owcą i dopóki nikt mnie nie zaatakuje dobrze mi z tym. Nie potrzebuje nikogo do obrony ani do demolowania mojego mieszkania. Mogę to zrobić sama. Podeszłam do ściany, na której wisiały zdjęcia mojego taty i zrzuciłam je wszystkie na ziemię.
- To wszystko przez ciebie. - Syknęłam i ruszyłam w stronę sypialni, żeby się uspokoić.

***
Przebudziłam się i natychmiast wstałam z łóżka, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Biegnąc w stronę przedpokoju powąchałam swoją koszulkę i o mały włos nie zwymiotowałam na swoje drewniane panele. Śmierdziałam, a raczej cuchnęłam jak skarpetki, które były noszone przez piłkarza przez dwa miesiące. Rozejrzałam się po pokoju, który wyglądał jak po napadzie, w poszukiwaniu czegoś, co sprawi, że nie będę capiła jak martwy mors.
- Mam. - Spojrzałam na dębową szafkę przy drzwiach i podbiegłam do niej, sięgając po sosnowy odświeżacz. Psiknęłam raz i przez przypadek, kiedy próbowałam "nie oddychać" zaciągnęłam się zapachem sosen i teraz nawet z buzi waliło mi sosnami. - Ohyda.
Wykaszlałam prawie cały nieprzyjemny smak z moich ust i otworzyłam drzwi, w których ujrzałam Finna z bukietem stokrotek. Spojrzałam na zegar, wiszący w salonie i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
I nagle olśnienie.
- Anstasia, praca i ty. Cholera jasna, mam przerąbane.


ask | blog fantasy | ff o 1D



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Trzynaście.

- Długo jeszcze? - Jęknął znowu nad moim uchem i położył się na podłodze obok mojego miejsca pracy. Rozwiązałam mu ręce dziesięć minut temu, kiedy co dwie sekundy pojękiwał, jakby uprawiał seks. Nie chciałam, żeby moi sąsiedzi pomyśleli, że jestem ladacznicą, która sprowadza sobie chłoptasiów do domu. No dobra, prawda jest taka, że miałam już tych jęków po prostu dość.
Spojrzałam się na Liama, który leżał na plecach i wydymał policzki jak małe dziecko. Czasami zachowywał się jak pięciolatek, a momentami jak psychopata, który chce wymordować całą swoją rodzinę.
Właśnie miał fazę na pięciolatka, który strasznie mnie irytował. Zadawał często pytania, dotykał wszystkich moich rzeczy i otwierał szuflady z bielizną.
- Jeszcze dwadzieścia minut i pogram z tobą w kości. - Powiedziałam, udając entuzjazm jak u przedszkolanki i wróciłam do poprawiania artykułu. Miałam dość tej pracy. Popraw to, zrób tamto, napraw jeszcze co innego i jeszcze pocałuj mnie w dupę, tak przy okazji. Westchnęłam zirytowana, kiedy po raz dziesiąty zacięłam się w jednym miejscu, bo Liam szturchał mnie palcem w policzek.
- Przestaniesz się do cholery zachowywać jak małe dziecko?! Mam cię postawić w kącie?
- Byłabyś niesamowicie złą przedszkolanką. - Przewróciłam oczami i dokończył kilka ostatnich zdań artykuły jakiejś cholernie niezdolnej Spencer, która zrobiła z czerwonej, zwykłej torebki modowy must have. Przecież czerwone torebki prawie do niczego nie pasują...
- Obejrzymy coś w telewizji? - Spytałam zamykając folder z moimi zdjęciami i usiadłam na kanapie, wpatrując się w Liama, który stał przy oknie i wpatrywał się w coś, co musiało być cholernie ciekawe, bo w ogóle nie reagował na moje wołanie.
Podeszłam do okna i zobaczyłam porsche Biebera. To znaczy, ze gdzieś tu jest.
- Coś się stało Niallowi. - Powiedział zdenerwowany Liam i chwycił się za ramię, kiedy machnął ręką, żeby ściągnąć kurtkę z krzesła.
- Trzeba to opatrzyć, Liam.
- Trzeba uratować Nialla, do cholery.



- Niall? - Usłyszałem niezbyt miły głos, który drugi raz w ciągu tego ranka mnie powitał. Otworzyłem jedno oko, ale po chwili poczułem ciągnący ból w czaszce, który zmusił mnie do ponownego zamknięcia obu oczu i położenia głowy na ziemi. Wiedziałem, ze mam ogromne kłopoty, a ten cały ból, który przyćmiewał moje racjonalne myślenie w ogóle mi nie pomagał.
- Gdzie jestem? - Spytałem cicho, nie otwierając oczu, bojąc się, że to spowoduje jeszcze większy ból.
- W piekle. - Usłyszałem chrypki głos, który po chwili zamienił się w głośny śmiech więcej niż jednej osoby. Otworzyłem natychmiast oczy przerażony faktem, że coś jest nie tak i jestem sam. Ujrzałem Brandona, który uważnie mi się przyglądał, przechylając głowę lekko w prawo. Zmienił się, ale wciąż miał ten sam cwaniacki uśmiech, który ciężko było mu zetrzeć z twarzy, kiedy dopinał swego; te oczy, które wpatrywały się w ciebie dopóki nie powiedziałeś "tak, Brandon". Potrafił zawsze sprawić, że mu wierzyłeś.
- Cześć, Niall. - Spojrzałem w stronę drzwi, skąd dochodził znany mi głos.
- Jasper... - Szepnąłem cicho i zaparło mi dech w piersiach, kiedy Brandon kopnął mnie w żebra.
- Jesteś psychopatą. - Syknąłem w jego stronę i kopnąłem go w kostkę, na co on tylko zaśmiał się i usiadł na krześle obok mnie.
- Wiesz. Czasami się zastanawiam, dlaczego Ariana z tobą była. Przecież jesteś mięczakiem. - Usłyszałem cichy chichot Jasper'a i spojrzałem się w jego stronę. Wpatrywał się we mnie z czystą nienawiścią w oczach. To jasne, że oskarżał mnie o śmierć swojej siostry, ale to nie była moja wina, do cholery. Powinni to już dawno zrozumieć.
- To nie ja przywiązałem mięczaka sznurami, żeby nie mógł mnie uderzyć. - Brandon zaśmiał się głośno i stanął nade mną z nożykiem w ręce. Spodziewałem się najgorszego, ale on po prostu przeciął sznur, który owiązywał moje nadgarstki.
- Dajesz cwaniaczku. - Brandon skinął na mnie dłonią i odłożył nożyk na stół. - Na gołe pięści. Ja na ciebie. Od zawsze chciałem ci wklepać.
Spojrzałem się na Jaspera, który lekko zdziwiony wpatrywał się w Brandona. Nie wiedział co robić, dlatego tylko stał i się patrzył. Miałem nadzieję, że nie pomoże Brandonowi, kiedy będzie już leżał na ziemi. Trenowałem sztuki walki, ale sam na dwóch nie dałbym rady. Co prawda od zawsze powtarzano mi, że Ju-Jitsu jest dla gospodyń domowych, które boją się złodziei, ale nie ustawałem w treningach. Chciałem być dobry i móc sprawnie pokonać przeciwnika w takich momentach jak ten.
Brandon chciał wykorzystać sytuację, kiedy skupiam się na tym, żeby spróbować zaatakować, ale od zawsze uczyli mnie, że zawsze trzeba być czujnym. Brandon celował we mnie pięścią, kiedy zdziwiony spostrzegł, ze chwyciłem go za nadgarstek, odwróciłem się do niego tyłem i przerzuciłem przez ramię, uderzając go pięścią w twarz, kiedy już leżał. Ten cios zawsze był najlepszy na położenie przeciwnika na ziemię. Brandon próbował się podnieść, ale krew cieknąca z nosa zalewała mu pół twarzy. Przejechał lewą dłonią po dolnej części twarzy i spróbował się podnieść. Na całe szczęście Brandon nie był już tak dobrze zbudowany jak kiedyś, więc łatwiej będzie mi go pokonać najprostszymi ruchami. Pozwoliłem mu w spokoju wstać i zaatakować się. To będzie proste jak odebranie dziecku lizaka. Wystarczy wyrwać, dokładnie tak samo jak rękę ze stawu. Brandon wyleciał do mnie i spróbował uderzyć mnie w twarz prawą pięścią, ale nie pozwoliłem się nawet dotknąć, kiedy chwyciłem jego rękę w łokciu i wygiąłem jego rękę do tyłu, kopiąc go w plecy i przewracając na ziemię. Prawdopodobnie uszkodziłem mu bark, bo kiedy znowu wstał z ziemi, trzymał się lewą dłonią za bark.
- Spiorę ci mordę za wszystkie te lata, kiedy nas prześladowałeś.
- Zaraz, zaraz. Co? - Spojrzałem na Jaspera, który wpatrywał się zszokowany w krwawiącego Brandona.
- Co powiedziałeś? - Skierował pytanie do mnie, nadal nie odwracając wzroku od bruneta.
- Przez trzy lata prześladował Arianę. - Jasper spojrzał się na mnie, żeby upewnić się, że nie kłamię, ale po co miałbym to robić. Chociaż w sumie... Ciekawie by było zobaczyć Jaspera w akcji, kiedy leje po twarzy biednego Brandona. I doczekałem się. W końcu!
Jasper podszedł do Brandona i jednym sprawnym ciosem w twarz przewrócił go na ziemię. Teraz cała twarz Brandona była zakrwawiona, a on jęczał z bólu jak małe dziecko. Mówiłem. Jak wyrwanie ręki ze stawu.
Jasper podszedł do mnie, a ja lekko przerażony stanąłem w pozycji gotowości do walki. A bo ja wiedziałem, ze on podejdzie i mnie przytuli? Fe, dziwnie się zrobiło. Jeszcze przed chwilą ja leżałem twarzą na brudnej podłodze, kto wie w co wchodzili tymi butami. Mogłem nabawić tyfusa albo salmonelli, nie chcę nawet o tym myśleć.
Wzdryga mnie jak to tym myślę, a co dopiero jakbym miał to powiedzieć. Przestań, idioto. Jasper cię przytula, zrób coś z tym. I znów ten irytujący głosik z mojej głowy miał rację. Wyjdę na jakiegoś chorego umysłowo jak powiem, ze podoba mi się jak przytula mnie brat mojej zmarłej ukochanej.
Zrobiłem krok w tył i spojrzałem się na Jaspera, zagryzając górną wargę. To miało pokazywać jak bardzo niezręcznie się z tym czułem, ale chyba wyszło na to, ze po prostu lubię robić głupie miny, bo Jasper ni z tego ni z owego wyszedł z pokoju. Chyba powinienem iść za nim. W końcu nie wiem jak mam stąd wyjść, a to bardzo niekorzystne w mojej sytuacji. W końcu Brandon mógł w każdej chwili wstać z podłogi za mną pobiec, zawiązać od tyłu sznur na mojej szyi i pociągnąć mnie do swojej jaskini jak to kiedyś robili mężczyźni z kobietami. Swoją drogą, musiało to wymagać bardzo dużo siły tak przeciągną kilka kilometrów kobietę tylko po to, aby ugotowała mu jedzenie, które upolował. Ale głodny mężczyzna zrobi wszystko, żeby tylko się najeść.
- Gdzie idziemy? - Spytałem się Jaspera, ale on chyba nie był w humorze, którym u innych ludzi nazywam "Opowiedz mi historię swojego życia, a na samym końcu spytaj, czy lubię tuńczyka". Kiedyś byłem na randce. Bardzo złe wspomnienia. W ciągu pięciu minut randki dowiedziałem się, że dziewczyna była dwa razy zamężna, ma troje dzieci, ma tatuaż na pośladku, może mieć jaskrę w lewym oku i rudy to nie jest jej naturalny kolor włosów, jakbym nie zauważył jej ogromnych odrostów.
Jasper nagle się zatrzymał i stał tam jak mur, dopóki na niego nie wpadłem. Nie można się tak zatrzymywać nagle, jak za przewodnikiem idzie grupa... Nawet jeśli to jednoosobowa grupa - to powinno być nielegalne. Mogłem sobie zrobić krzywdę, a nie po to się męczyłem z Brandonem, żeby teraz złamać sobie przez Jaspera rękę albo nogę. Z resztą pewnie by się tak nie stało, bo jak byłem mały jadłem serki na wzmocnienie kości. Strzepałem niewidoczny kurz z ramienia i spojrzałem się na brata Ariany, który lekko zdziwiony się na mnie patrzył. Wzruszyłem ramionami i wyprzedziłem go o kilka kroków, bo przed sobą zobaczyłem amstaffa, który nie był zbyt zadowolony moją obecnością. Czemu wszyscy mnie tak bardzo nienawidzą?!
- Dobry piesek. - Wzniosłem lekko dłonie w geście kapitulacji jednoosobowej siły zbrojnej. Ja kontra wściekły amstaff równa się mojej przegranej walce. Brandon przy tym psie to york do pokonania. Wystarczy mocniej kopnąć i już piszczy z bólu, nie żebym kiedykolwiek kopnął yorka, ale kilka razy wyobrażałem sobie jak obcinam język psu mojej sąsiadki. Jestem okropnym sąsiadem.


ASK

Liczę na komentarze? haha nie obrażę się











Liebster Award

Zostałam nominowana do blogowej nagrody Liebster Award przez http://one-boy-one-girl-one-love.blogspot.com/ DZIĘKUJĘ :)
Niestety ja nie nominuję innych blogów, gdyż nie mam na to po prostu czasu... :C
PYTANIA
1. W jakim województwie mieszkasz?
Śląskim
2. Do jakich fandomów należysz?
Swifties, Directioners
3. Co sądzisz o Little Mix?
Nie mam zdania.
4. Masz aska, jak tak to podasz?
ask.fm/LivHoran
5. Jak długo piszesz opowiadanie?
To od kwietnia, ale ogólnie ff piszę od listopada 2011r.
6. Masz inne blogi?
directionstory.blogspot.com
directionstory-second-life.blogspot.com
the-last-sign.blogspot.com
7. Masz jakieś zwierzątko?
Mam kota
8. Co ciebie inspiruje?
Hm.. W sumie to nie wiem. piszę to, co przyjdzie mi w danym czasie do głowy. Nie czerpię inspiracji z  innych blogów, ale czasami podłapię pomysł na jakąś postać z książki. 
9. Jak oceniłabyś swojego bloga w skali 1-10
8? 7,5? nie wiem, trudne pytanie. Nie mnie jest oceniać swoją własną pracę.
10. Do jakiej klasy idziesz po wakacjach?
Do drugiej liceum
11. Masz ulubiony film?
"Nostalgia Anioła"

ROZDZIAŁ DZISIAJ ALBO JUTRO :)

niedziela, 11 sierpnia 2013

Dwanaście.

Zapomniałam.
Cholera, jak mogłam zapomnieć?!
Nie mogłam!
- Finn? - Spojrzałam niechętnie na Liama, który wydawał się lekko rozbawiony całą sytuacją.
- Gdyby dzwonił facet, którego ledwo co poznałam, spanikowałabym jak postrzelona i upadła na ziemię, kuląc się w bezpiecznej pozycji, nie sądzisz? - Liam zaśmiał się głośno i usiadł na kanapie, rozglądając się po pokoju. Podejrzewam, ze ciężko było mu robić cokolwiek ze związanymi rękoma, ale nie miałam ochoty wystawiać się na niespodziewany atak z jego strony.
- Tak słucham? - Przyłożyłam telefon do ucha, błagając jakieś nadprzyrodzone moce, abym nie musiała płacić kary pieniężnej za nieodebranie zwierzęcia z hotelu dla psów.
- Tutaj hotel "Psi Raj", dzień dobry, panno Daily. Nie zgłosiła się pani po suczkę Anastasię, czy to znaczy, że mamy zawiadomić schronisko? - Jezu, oszaleli, nie oddam jej nigdzie, pomyślałam od razu, gdy tylko usłyszałam słowo "schronisko". Od zawsze się wzdrygałam, gdy tylko ktoś mi zasugerował, ze nie jestem odpowiedzialna i nie mogę się zajmować Anastasią.
- Nie, oczywiście, że nie. Jutro po nią przyjadę.
- Przykro mi, ale będzie pani musiała zapłacić karę za nieodebranie zwierzaka i niezawiadomienie hotelu. - Pokiwałam głową, ale po chwili uświadomiłam sobie, że mężczyzna, z którym rozmawiam tego nie widzi i powiedziałam cicho:
- Rozumiem. - Usłyszałam ciche piknięcie, świadczące o tym, ze Andrew zakończył połączenie i odetchnęłam z ulgą.
Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam o psie, cholera jasna, ja nigdy o niczym nie zapominałam.
- To co? Jedziemy na wycieczkę? - Spytał się głośno Liam i położył się na plecach na kanapie. Gdybym ja miała związane ręce siedziałabym jak na lekcjach matematyki u pani Jones.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie profesorki i otrzepałam się ze złych wspomnień. Od dziecka nienawidziłam matematyki, ale ta kobieta sprawiła, ze zaczęłam się jej dodatkowo bać.
- Zostajemy w domu. Muszę skończyć pracę. - Liam głośno westchnął, ale kiedy włączyłam mu telewizor po prostu zamilkł i wlepiał swój wzrok w mecz siatkówki kobiet.

~*~
Noc. Deszcz. Mgła. Ona.
Nie widziałem zbyt wiele rzeczy przez tę mgłę, ale wystarczająco dużo, żeby poznać, że na ławeczce siedzi Ariana. 
Podbiegłem do niej szybko i usiadłem obok, nie patrząc na nią. Bałem się? Byłem tchórzem, który boi się spojrzeć prawdzie w oczy. 
To moja wina. Zawsze była. Po prostu nikt nie potrafił tego zrozumieć. 
To moja wina. Zawsze była. Po prostu nikt nie chciał w to wierzyć. 
To moja wina. Zawsze była. Po prostu nie mogłem tego pojąć.
To moja wina. To moja wina. To moja wina.

- Niall? - Spojrzałem się na Arianę, która nie wyglądała tak jak kiedyś. Jej piękne, długie włosy teraz sięgały ramion. Jej piękne, duże oczy teraz były zaczerwienione i opuchnięte. Jej piękny uśmiech zniknął, a zamiast niego pojawił się pusty wyraz twarzy. To nie jest kobieta, którą kochałem. To nie jest kobieta, którą pamiętam. To nie jest ona... I nigdy nie będzie.
- Zawsze byłeś miłością mojego życia. Odkąd pierwszy raz cię zobaczyłam. Odkąd pierwszy raz się do mnie uśmiechnąłeś. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym śmiało podszedłeś do mnie i powiedziałeś, że jestem najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek poznałeś. Byłeś całym moim światem. Byłeś wszystkim, co miałam i nagle zniknęłam. Zostawiłam cię samego, bo chciałam siebie od tego uratować. Zostałeś sam, bo ja byłam samolubna. - Po jej zaróżowionych policzkach ciurkiem płynęły słone łzy. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nagle wszystko się zmieniło. Nagle siedzę naprzeciwko niej i nie pamiętam nic. Zachowuję się jak obca osoba, bo jej nie pamiętam. 
- Kim jesteś? - Spytałem cicho i podrapałem się lekko po głowie.  Naprawdę nie miałem pojęcia co tu robię i skąd się tu wziąłem. Nie znałem tego miejsca, nie znałem tej kobiety, która koło mnie siedzi. 
- Sama nie wiem. Żyję w wiecznej szarości i zatracam siebie. Z każdym kolejnym dniem staje się kimś innym. Nie mam przyszłości, a wszystko, co cenne jest w tobie. Zostawiłam całą siebie w twoim sercu i nie chcę jej odzyskiwać. Czasami po prostu brak mi sił, bo to ty mnie codziennie napędzałeś. Nie chcę cię niszczyć.
- Przykro mi. - Szepnąłem cicho i rozejrzałem się dookoła, zastanawiając się, gdzie jestem. - Nie znam cię. - Spojrzałem się na nią i lekko pokręciłem głową, kiedy dziewczyna podała mi dłoń. Nie chciałem nic wiedzieć. Nie chciałem od niej nic. Byłem tylko ja i chciałem się stąd wydostać za wszelką cenę. 
- Chyba nadszedł czas pożegnania. Chcę ci tylko powiedzieć, że kocham cię. Mimo że nie jestem już obok ciebie, zawsze będę twoja. Zawsze będę cieszyła się, że z kimś rozmawiasz i, że jesteś sobą, bo cię kocham...
Dziewczyna zamknęła oczy i uśmiechnęła się w moją stronę. Nie wiedziałem kim ona jest. Nie wiedziałem, co tutaj robię, ale czułem, ze muszę ją zapamiętać, bo jeszcze nie raz się pojawi w mojej głowie. 

- Niall!? Do cholery. - Otworzyłem lekko oczy i poraziło mnie światło. Przymrużając oczy rozejrzałem się po pomieszczeniu i jęknąłem przerażony. Miałem kłopoty, ale nie wiedziałem kim jest człowiek, który mnie woła.


______________________________________
Liczę na komentarze :) 
Jeżeli chcecie być informowani o nowych rozdziałach zostawcie w komentarzu swoje nazwy twittera :)

niedziela, 28 lipca 2013

Jedenaście.

- We are never ever ever getting back together - Przekrzykiwałem radio i rozglądałem się po okolicy, jadąc za autem Biebera. Justin powiedział, ze chce mi coś pokazać. Z początku mu nie ufałem, ale powiedział, że to jest związane z moją rodziną. Liam stał się dalekim wspomnieniem, a ja chciałem się tylko dowiedzieć, co Bieber dla mnie przygotował. Jeżeli jest to coś, co w żadnym stopniu ni dotyczy mojej rodziny rozwalę mu łeb na małe kawałki. Nienawidzę jak ktoś robi ze mnie idiotę.
Ujrzałem znajomy domek i zatrzymałem się, choć Bieber jechał dalej.
Rodzinny dom Ariany.


"Dzień dobry, państwu. Przyszedłem zabrać waszą córkę na bal" Jestem do bani, przecież oni mnie wyśmieją, gdy wylecę z takim tekstem. Powinienem być sobą. Tego zawsze mnie uczyli, ale co robić, kiedy prawdziwy ty jest tak do bani, ze nie masz ochoty nawet na niego patrzeć? Co jeśli prawdziwy ty już dawno zniknął i zostawił po sobie tylko wspomnienie? Nigdy nie chciałem sprawić moim rodzicom zawodu, ale nie potrafię być w pełni sobą... Nie, kiedy walczę o coś, co jest dla mnie cholernie ważne. Nie, kiedy wygraną jest całe życie. Trzeba być dobrym zawodnikiem, traktować życie jak grę video i zdobywać kolejne poziomy. Jeżeli przegrasz, czeka cię nieprzyjemny GAME OVER i tracisz wszystko na co pracowałeś latami. 

Pewnie, gdyby wiedzieli, ze mój związek z Arianą będzie miał koniec, kiedy ona umrze, nigdy nie wypuściliby jej na bal. Nigdy nie wpuściliby mnie do swojego domu...
Ciekawe, czy rodzice Ariany nadal tam mieszkają.
Zgasiłem silnik i wyszedłem z auta, zamykając go jednym kliknięciem. Usłyszałem znajomy odgłos zamykającego się samochodu i podszedłem do drzwi. Boję się zapukać, czuję się dokładnie tak jak wtedy przed balem. Ręce trzęsły mi się tak, że przez chwilę nie miałem nad nimi panowania i czułem, że mój głos też nie będzie zbyt miły jeżeli się nie uspokoję. Próbowałem oddychać spokojnie, kiedy usłyszałem za sobą głos Biebera, który nie był zbyt zadowolony z faktu, ze przerwałem jego miłą podróż w nieznane.
- Horan, co ty do cholery robisz? - Spojrzałem się na niego ostro i nie odpowiadając z powrotem odwróciłem się w stronę drzwi od domu Ariany. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Tak jakby straciłem panowanie nad swoim własnym ciałem. Czułem, że jestem w nim tylko w połowie. Nawet o tym nie myśląc spróbowałem nacisnąć dzwonek obok drzwi. Lekko przycisnąłem i rozległa się melodyjka, której nie mogłem sobie przypomnieć.
- Horan? - Cholera, bawimy się w przestrasz Nialla na śmierć. 
- Czego chcesz, do cholery, Bieber?
- Chcę ci pokazać twojego syna... - Powiedział ledwo słyszalny szeptem, a kiedy spojrzałem się na niego zszokowany on po prostu odszedł, wsiadł do auta i nie ruszał się z miejsca. Byłem rozdarty na kawałki. Czułem się jak cholerna, emocjonalna kaleka. Z jednej strony chciałem znów zobaczyć Ethana, z drugiej jednak wiedziałem, że to nie wyjdzie nikomu na dobre.

Leżała na podłodze, szczęśliwa, nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek, które właśnie rozbrzmiewały w jej wielkich słuchawkach. Nagle jakby wyczuła moją obecność spojrzała się w stronę wejścia do mieszkania i szeroko się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła, że w ręce trzymam mały bukiet stokrotek. Od naszego pierwszego spotkania, aż do teraz, co miesiąc przynosiłem jej nowy bukiet, który miał świadczyć o tym, że nigdy jej nie opuszczę. Ariana wstała z podłogi i usiadła na kanapie, klepiąc miejsce obok siebie. Wstawiłem kwiaty do wazonu i usiadłem we wskazanym przez nią miejscu.
- Brandon dzwonił. - Krew się we mnie zagotowała momentalnie, gdy tylko usłyszałem jego imię. Miałem dość, że Brandon za każdym razem, gdy z Arianą było już tylko lepiej, dzwonił albo pisał. Nie potrafił odpuścić, choć Ariana wręcz go o to błagała. Kiedy zaczął ją śledzić, przestraszyła się na tyle, ze od razu pobiegła na policję, ale oni nie mogli nic zrobić, dopóki Brandon nie zaatakuje. Wtedy przestał dzwonić na jakiś czas, ale kiedy Ariana doszła do siebie i przestała chodzić przestraszona po mieście on znowu zaczął. 
- Po co? - Ariana pogłaskała mnie delikatnie po dłoni i uśmiechnęła się lekko, żebym się uspokoił. Ale jak ja mogłem być spokojny, kiedy jakiś psychopata czai się na moją ukochaną?!
- Przeprosił i powiedział, że znalazł miłość swojego życia. Powiedział, ze odpuszcza, Niall. On ma dość tak samo jak ja. To koniec. - Uśmiechnąłem się lekko, ale w głębi duszy wiedziałem, że to wcale się tak nie skończy, że jego "wielka miłość ponad życie" zostawi go, gdy tylko ujrzy jego pokój cały obklejony zdjęciami Ariany, gdy tylko zobaczy wiersze i listy miłosne, które ukrył w górnej szufladzie swojego regału. Zobaczyłem to wszystko, gdy wkradłem się do jego mieszkania, gdy ten został aresztowany na 48 godzin za prześladowanie bez urazów fizycznych. Jego miłość zobaczy wszystkie zdjęcia i go zostawi. A potem on wróci; wróci i nigdy ich nie zostawi...

- Niall? - Spojrzałem się lekko przestraszony na drobną kobietę, która stanęła naprzeciw mnie w wejściu i uśmiechała się. Gdy tylko spojrzałem w te ciemnozielone oczy wiedziałem, ze przede mną stoi mama Ariany.
- Witaj, Katherine. - Kobieta wyciągnęła ręce w moją stronę i mocno mnie do siebie przyciągnęła. Uśmiechnąłem się szeroko i ucałowałem jej policzek, gdy mnie puściła. - Wpadłem tylko na chwilę zobaczyć jak się czujesz i jak Bobby.
- Bobby nie żyje. - W jej oczach zobaczyłem napływające łzy, kiedy wypowiedziała dwa ostatnie słowa.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - Katherine lekko uniosła kąciki ust i cicho mruknęła, że nic się nie stało, ale ja wiedziałem, ze zrobiłem z siebie kompletnego, bezuczuciowego palanta, który w ogóle nie interesował się rodziną swojej ukochanej.
- Nie żyje już od trzech miesięcy. Powoli przyzwyczaiłam się do tego, że nie mam po kim zbierać brudnych naczyń. Nie sądziłam, ze kiedyś to powiem, ale brakuje mi tego. - Uśmiechnęła się lekko i mocno mnie do siebie przytuliła, mówiąc:
- Trzymaj się proszę, Niall. Zrób to dla Ariany.
- Postaram się. - Moje serce dygotało jak szalone, kiedy usłyszałem imię mojej ukochanej z ust jej matki. Nie sądziłem, że te wspomnienia aż tak we mnie uderzą. Spodziewałem się raczej lekkiego jak zapach jej perfum przypływy obrazów, ale to wszystko było jak małe kamikadze, który wbijał mi sztylet w głowę i zmuszał mój mózg do szybkiego przywoływania obrazów.
Kolory przepływały przed moimi oczami, a obraz tak jakby się nie zmieniał. Szara fontanna, przy której spotkaliśmy się z Arianą po raz pierwszy za każdym razem zostawała na tym samym miejscu. Zmieniało się tylko tło. Spróbowałem skupić się na betonowej ławeczce, która stała obok fontanny. Siedział na niej mały chłopczyk, który uśmiechał się do mnie szeroko. Podszedłem do niego, a kiedy byłem na tyle blisko, żeby ujrzeć ciemnozielone tęczówki krzyknąłem przestraszony. Zza postaci małego chłopca wyłoniła się Ariana, która lekko kiwała głową z dezaprobatą. Była niezadowolona. Trzymała jedną rękę na ramieniu chłopca i wpatrywała się we mnie miażdżąc mnie wzrokiem. Pewnie gdyby mogła strzelałaby we mnie piorunami.
Ariana kiwnęła na mnie dłonią. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się chłopcu, który tak bardzo mi kogoś przypominał. Te oczy, blond włoski i dołeczek w jednym policzku... Dokładnie tak jak jego matka.
- Ethan. - Szepnęła ledwo słyszalnie Ariana w stronę chłopca, nachylając się nad jego uchem. - To twój tata.
Spojrzałem lekko zdziwiony na chłopca i uśmiechnąłem się delikatnie, gdy ten rzucił mi się w ramiona.
- Jestem szczęśliwy, tato. - Zaakcentował ostatnie słowo i pobiegł w stronę fontanny.
- Nie niszcz tego, co próbowałeś naprawiać. Jeżeli nie chcesz go odzyskać nie rób nic. - Powiedziała cicho i musnęła wargami mój policzek.
Kiedy otworzyłem oczy stałem przy swoim aucie, a Bieber trzymał rękę na moim ramieniu.

~*~
- Nie wierzę, że pokiwałeś głową! - Krzyknęłam, wyrzucając dłonie ku górze. Byłam zdenerwowana! Ba! Zdenerwowana to mało powiedziane! Byłam wściekła i jak zwykle przyczyną był Liam Payne, do cholery. Miałam dość zabawy w niszczenie mojego życia, choć lepszą nazwą byłoby kto bardziej zniszczy życie Carrie nie niszcząc jej fryzury. - Żebyś tylko wiedział jak bardzo cię w tym momencie nienawidzę. Nie wierzę, że po prostu sobie kiwnąłeś głową i rozpłakałeś się jak małe dziecko. 
- Hej! Wciąż tu jestem i nie płaczę jak małe dziecko.
- Ach, faktycznie, jak baba! - Krzyknęłam i usiadłam na kanapie, chowając twarz w dłonie. Miałam dość tego całego szwanku w moim życiu. Czy nie może być dobrze chociaż przez dwa miesiące?! Chyba nie proszę o wiele... Ale najwyraźniej Bóg jest albo głuchy, albo niemy i nie może mi powiedzieć, żebym cmoknęła się w tyłek. 
- Myślę, że dramatyzujesz. - Spojrzałam się na niego zszokowana i wstałam z kanapy, podchodząc do niego. Przyłożyłam palec wskazujący do jego czoła i syknęłam:
- Myślisz, że dramatyzuje?! Ja mogę dopiero zacząć dramatyzować. - Liam zaśmiał się lekko i spytał:
- I niby co zrobisz? - Ścisnęłam jego worki mosznowe i przekręciłam je w prawo, patrząc jak Liam zwija się z bólu. Taylor nauczyła mnie tego chwytu po niezbyt przyjemnym incydencie na pikniku, gdy 60-latek dobierał się do moich piersi, żeby je "zbadać", bo jak sądził mogę mieć raka. 
- Nigdy więcej nie mów, że dramatyzuje, jasne!? - Liam pokiwał twierdząco głową, leżąc na ziemi i mlaszcząc z bólu. Nienawidziłam być wredna, mam zbyt duże wyrzuty sumienia. 
- Nienawidzę cię. - Liam zaśmiał się przez ból i powiedział:
- Słyszałem to już dziesięć razy w ciągu pięciu minut. - Kopnęłam go w kolano i zaśmiałam się cicho, kiedy Liam ryknął z bólu. 
- Nie sądziłem, ze to kiedyś powiem, ale dobrze, że cię nie zabiłem, jak miałem okazję. Jesteś fajną siostrą.
Wzruszyłam ramionami i nalałam sobie wody z kranu do szklanki. Nagle zadzwonił telefon.
- Szlag by to trafił... - Powiedziałam cicho, kiedy zobaczyłam imię mężczyzny, który do mnie dzwonił. 



_______________________________________
A, więc jest i nowy.
Założyłam bloga z recenzjami, jeżeli chcielibyście wejść i zgłosić swojego bloga, wystarczy wpisać nazwę w komentarzu na its-all-about-stories.blogspot.com :)

ASK 



















poniedziałek, 15 lipca 2013

Dziesięć.

- Jaki był tata przy tobie? – Liam spojrzał na mnie zszokowany i uśmiechnął się lekko. Nie wiem, co wywołało u niego falę szczęścia, czy fakt, ze nawiązałam z nim jakąkolwiek rozmowę, czy to, że mógł sobie przypomnieć coś o tacie.
Co prawda dalej nie potrafiłam przeboleć tego, że nie byłam jedynym ukochanym dzieckiem mojego taty, ale bylam zadowolona z tego, że skoro już miał to drugie dziecko wcale się od niego nie odciął. To świadczyło tylko i wyłącznie o jego odpowiedzialności… Albo o tym, że chciał kogoś nauczyć strzelać. W końcu ja nigdy nie trzymałam pistoletu w ręce… No, aż do teraz, kiedy jestem zmuszona być w gotowości, jakby jakimś cudem Liam odwiązał sznurek i spróbował mnie zaatakować.
- Był kutasem. – Spojrzałam się na niego zszokowana i przewróciłam oczami, kiedy Liam głośno zarechotał. – Był dobrym ojcem, ale próbował mnie wychować na swojego następcę. Kiedy inne dzieci grały w piłkę nożną, ja uczyłem się strzelać do ruchomego celu. Pozwoliłabyś swojemu dziewięcioletniemu synowi trzymać odbezpieczoną broń w ręce? – Pokiwałam przecząco głową i spojrzałam na drzwi, mając nadzieję, że Justin przez dłuższą chwilę się w nich nie pojawi. Chciałam poznać drugą stronę mojego ojca. – Zamiast uczyć się jak grać w koszykówkę albo tenisa, trenowałem wschodnie sztuki walki. Ojciec nie chciał, żebym kiedyś okazał się totalnym tchórzem, który nie potrafi się obronić, kiedy dojdzie do walki. Pragnął, żebym był dojrzałym, odpowiedzialnym i co najważniejsze odważnym facetem, który kiedyś godnie zajmie jego miejsce na szczycie hierarchii.
- Pytam się jakim był ojcem, a nie jakim szefem.  – Liam spojrzał się lekko zdziwiony, ale pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział:
- Nie był dla mnie ojcem. Cale życie traktowałem go jak potencjalnego szefa.
- To miałeś przesrane. – Zażartowałam i odłożyłam broń na stolik. Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się nad tym, o czym mogę z nim porozmawiać.
- Tata byłby z ciebie dumny. Zawsze powtarzał mi, ze wyrośnie z ciebie jakaś damulka, która będzie płakała za złamanym paznokciem, a tu proszę. Trzymasz mnie związanego i postrzelonego na ziemi w salonie i pozostajesz niewzruszona.
- Jesteś postrzelony, zachowuj się jak ranny, a nie jak… zwykle… - Syknęłam i wstałam z kanapy. Podeszłam do okna i zobaczyłam, że srebrne porsche Justina zniknęło, tak samo jak czarne BMW Nialla.
- Cholera, chyba zostałam wystawiona.  – Liam spojrzał się w moją stronę zaciekawiony. Nie mogłam uwierzyć, że Justin od tak mnie wystawił. To nie byłoby w jego stylu… Mam taką nadzieję przynajmniej. Nie będę w stanie pozbyć się Liama sama, nawet jeśli ja miałabym broń, a on stałby bezbronny na środku pustyni, po czterech dniach wędrówki. Nie byłam w stanie nawet zabić muchy ani pszczoły, a co dopiero człowieka, więc to nawet nie wchodziło w rachubę.
Krzyknęłam, zrzucając książki z szafki i podeszłam do rannego Liama, który wpatrywał się we mnie… ze strachem? Chyba będę musiała z nim współpracować… Może na odwrót; on ze mną. Tym razem nie będzie miał wyjścia.
- Odwiążę cię, a jak tylko ruszysz się dalej niż metr ode mnie strzelę ci w tył głowy. - Przecięłam nożem sznur związany na nogach Liama i kazałam mu wstać.
- A ręce? – Spytał z nadzieją w głosie. Co jak co, ale aż taka głupia nie jestem.
- Myślisz, że jestem idiotką? – Liam zaśmiał się cicho i przekręcił oczami, kiedy skierowałam się w stronę szafki w kuchni, z której wyciągnęłam butelkę wódki. Upiłam z gwintu kilka łyków i kazałam Liamowi ustawić się przy drzwiach. Nie martwiłam się, że je otworzy, bo czasami nawet ja miałam z tym problem, a co dopiero on z prawdopodobnie jednym zwichniętym ramieniem, a drugim postrzelonym. Śmiem podejrzewać, ze miałby problem.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi i spojrzałam się przestraszona na Liama, który uśmiechał się pewnie w moją stronę. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy nieznajomy nacisnął dzwonek.
- No śmiało, otwórz.
- Cholera jasna. – Pokazałam Liamowi, że ma się schować tak, żeby nie było go widać. Na całe szczęście posłuchał. Nie miałabym na tyle siły ani czasu, żeby go znowu związać.
Podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Obleciał mnie blady strach, kiedy w progu ujrzałam Severina, który stał tam z białymi i czerwonymi różami w ręku. Nie taiłam zdziwienia, wpatrując się w wielki bukiet moich ulubionych kwiatów.
- Co ty tu robisz, Severin?
- Ciebie także miło widzieć, Carrie. – Moją twarz wykrzywił grymas złości. Nie miałam czasu na głupie słowne zagrywki ze strony Severina. Byłam w dużych kłopotach, a jego wizyta wcale nie polepszyła sytuacji.
- Po co przyszedłeś? – Spytałam niechętnie. Powinien zrozumieć po wyrazie mojej twarzy, że nie jest zbyt mile widziany, a przynajmniej nie w danej chwili.
- Jutro masz urodziny. – Powiedział niepewnie i spróbował zajrzeć przez moje ramię. Dlaczego wszyscy są tacy ciekawscy?!
- No właśnie. Jutro. – Syknęłam, kiedy nagle usłyszałam:
- Kochanie! Możesz już wrócić? Wiesz, że jestem niecierpliwy… -Severin spojrzał się na mnie zdziwiony i zbladł z przerażenia. Uśmiechnęłam się niepewnie. No świetnie, teraz nawet Liam jest przeciwko mnie. Chociaż to może być cudowny pretekst, żeby spławić Severina.
- Widzę, że ci przeszkadzam.
- Carrie! – Przeklęłam go w głowie i uśmiechnęłam się pokrzepiająco w stronę chłopaka, który teraz już mniej pewnie trzymał róże.  Nieco rozczarowany Severin podał mi bukiet róż i cicho powiedział:
- Jutro wyjeżdżam do Europy, chciałem się tylko pożegnać.
- To miłe.
- Słoneczko! – Cholera jasna, czy ten człowiek nie zna umiaru?
- No to nie będę ci przeszkadzał. Do zobaczenia, Carrie.
- Pa… - Powiedziałam niepewnie i weszłam z powrotem do mieszkania, rzucając bukiet na stół w jadalni. Podeszłam do Liama i uderzyłam go pięścią w twarz. Chłopak zaśmiał się tylko cicho i uśmiechnął się w moją stronę. Westchnęłam głośno i odwróciłam się na pięcie w stronę jadalni, żeby schować bukiet do wazonu.
- Biedny, Severinek. – Spojrzałam się ostro na Liama, który teraz siedział na kanapie i próbował uwolnić ręce ze sznura.
- Nie mów tak, Liam. – Syknęłam i wsadziłam bukiet do posrebrzanego wazonu w niebieskie motylki. Od zawsze go lubiłam. Ojciec kiedyśmy go podarował na urodziny i od tamtej pory wszystkie kwiaty, które dostanę (nie, żeby było ich dużo) wsadzam właśnie do tego wazonu.
- Ja zrobiłem ten wazon. – Powiedział Liam i spojrzał się niepewnie na bukiet, który do niego włożyłam.
- W co jak w co, ale w to nie uwierzę. Możesz mi wciskać jaki chcesz kit, ale w to, że robisz wazony za cholerę nie uwierzę.
- Zrobiłem go na twoje urodziny, Carrie. Na spodzie narysowany jest mały różowy kwiatek, a na każdym płatku ma pojedynczą literkę twojego imienia. Czytając od prawej do lewej wyjdzie Carrie…
Podniosłam do góry wazon i lekko go przechyliłam, tak, żeby nie wylać wody, i przeliterowałam swoje imię. Cholera jasna…
- Tata powiedział, że w te urodziny będę mógł cię poznać, więc zrobiłem razem z moją mamą ten wazon. Okłamał mnie… Wziął tylko wazon, a mi powiedział, że nie chcesz mnie poznać…  - Spojrzałam   się niepewnie na chłopaka. Skąd mogłam wiedzieć, czy nie kłamie.
- Cholera, ja nawet nie wiedziałam, ze mam brata… - Liam poczerwieniał z wściekłości, a jego histeryczna złość roznosiła go od środka. Moje rozgoryczenie, które kierowałam w stronę swojego ojca sięgało zenitu. Miałam dość tych wszystkich kłamstw.
Bieber razem z Niallem się ulotnili. Taylor mnie nienawidzi. Najgroźniejszy gangster, który dowodził w LA jest moim ojcem, a jego następca to mój brat. Aż tak pokręcone moje życie nie było nigdy.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Liam zalał się łzami. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Największy gangster w metropolii płacze na mojej kanapie…
- Powiesz mi wreszcie o co w tym wszystkim chodzi?
- Chciałem cię zabić za to, że uważałaś mnie za śmiecia. – Moja twarz wykrzywiła się w grymasie zdziwienia i oblał mnie zimny pot. Skoro nadal tak twierdzi może w każdej chwili mnie zaatakować.
- Nie uważam tak… - Powiedziałam pewnie, choć w moim głosie było słychać niepewność, strach i irytację. Nie mogłam uwierzyć, że mój własny ojciec tak bardzo starał się ukrywać swoje drugie życie.
- Teraz to wiem. Daj mi skończyć… Chciałem cię zabić za to, że miałaś ojca zawsze przy sobie, gdy go potrzebowałaś. Kiedy miałem trzynaście lat poszedłem pod wasz dom. Bawiłaś się lalkami w piaskownicy, a ojciec, kiedy mnie zobaczył uderzył mnie w twarz i powiedział, że nie chce, żeby jego aniołek stał się taki jak ja. Poczułem wtedy taką nienawiść do świata, której nawet nie da się opisać, ale musiałem udawać dalej. Wciąż trenowałem strzelanie, sztuki walki, wciąż wierzyłem, że kiedyś będę mógł być twoim bratem. Byłem pewien, że kiedy ojciec zobaczy, że wcale nie jestem taki zły, zabierze mnie do ciebie. Starałem się tyle lat, a kiedy dorosłaś to wszystko się zmieniło. Po śmierci ojca nie starałem się już tak bardzo. Obserwowałem cię odkąd się wyprowadziłaś do centrum Los Angeles. Jeździłem za tobą autem, chodziłem za tobą na spacery. Miałem obsesję. Zobaczyłem, że wiedziesz cudowne życie. Ogarnęła mnie niepohamowana wściekłość, którą tłumiłem w sobie. Zachowywałem ją po to, żeby pokazać ci jakiego potwora zrobił ze mnie nasz ojciec. Przez całe życie była jego księżniczką, której jedynym zmartwieniem byłby złamany paznokieć. Miałaś idealne życie, kiedy ja przechodziłem przez piekło. A kiedy zobaczyłem, że jesteś szczęśliwa, masz swojego psa, masz przyjaciółkę, dobrą pracę jedynym moim celem było zniszczenie twojego życia kawałek po kawałku. Byłaś moją chorą obsesją, którą Niall tolerował. Do czasu… Do czasu, kiedy powiedziałem mu, co mam zamiar zrobić.
- A miałeś zamiar mnie zamordować? – Liam pokiwał twierdząco głową, a po jego policzkach popłynęły ciurkiem słone łzy.


| Z W I A S T U N | A S K |

czwartek, 11 lipca 2013

Dziewięć.

Wpatrywałam się w nieprzytomne ciało Liama i odliczałam minuty od postrzału. Wraz z każdą minutą zwiększało się prawdopodobieństwo, że będę musiała wyrzucić dywan, bo nie dopiorę takiej ilości krwi. Westchnęłam głośno  i uderzyłam z otwartej dłoni Liama w twarz. Chciałam, żeby się obudził i, żeby ze mną porozmawiał. Chciałam tylko zrozumieć, o co mu do cholery chodzi. Przez tyle lat nawet nie wiedziałam, że on istnieje, a on planuje moje morderstwo? Przepraszam, że zabiłam kiedyś kilka mrówek na moim piknikowym kocu, przepraszam, że zamknęłam kiedyś biedronkę w słoiku. Czy za takie coś powinna mnie czekać kara śmierci?
- Nie liczyłbym, że się obudzi przez najbliższe dwie godziny. – Spojrzałam się przerażona na Biebera, mając nadzieję, że zauważy moje wątpliwości i odpowie na moje pytanie zanim ja zdążę je zadać.
- Nie, na pewno go nie zabiliśmy. – Odetchnęłam z ulgą i rozłożyłam się na kanapie, wpatrując się w przesuwającą się bardzo powoli wskazówkę. To, ze bardzo mnie irytowała było mało powiedziane. Irytowała mnie tak bardzo, ze miałam ochotę wywalić cały zegar przez okno.
- Cholera! – Krzyknął Bieber, kiedy rozlał czerwone wino na dywan, na którym leżał Liam. – Nie dopierze się! – Spojrzałam się na niego spod byka i syknęłam:
- Serio? Przejmujesz się wylanym czerwonym winem? Mamy w pokoju prawie trupa. – Bieber zaśmiał się cicho i rozejrzał po pokoju. Nagle jakby coś go ugryzło, wstał z ziemi i skierował się w stronę okna, wystawiając w moją stronę otwartą dłoń, dając mi tym do zrozumienia, żebym stała tam gdzie stoję.
- Niall tam stoi. Czai się przy moim aucie.
- Mam tam iść? – Bieber spojrzał się na mnie zszokowany i pokiwał przecząco głową. Odszedł od okna i skierował się w stronę drzwi, zabierając po drodze broń ze stołu.
- Zabraniam robić mu krzywdę. – Bieber stanął przy drzwiach i podniósł ręce do góry. Zaśmiałam się cicho i machnęłam na niego ręką. Ważne, żeby nie przyniósł mi do domu kolejnego pół trupa, którego będę musiała gdzieś wywozić. Wystarczająco dużo mam problemów przez jednego postrzelonego mężczyznę. Spojrzałam na ekran telefonu – 4 nieodebrane wiadomości od Taylor i 26 nieodebranych połączeń. Westchnęłam głośno i wyłączyłam telefon. Nie mogłam jej przecież denerwować w takim stanie. Z resztą co miałabym powiedzieć? „Hej, tutaj Carrie. Justin właśnie postrzelił Liama, ale nic się nie martw, bo zaraz go gdzieś wywieziemy”. Przewróciłam oczami i schowałam wyłączony telefon do tylnej kieszeni spodni.
Podeszłam do okna i ujrzałam Biebera, który opierał się o słup wysokiego napięcia z rękoma schowanymi do kieszeni zwężanych dżinsów. Niall chodził w tę i z powrotem i co chwilę podnosił wzrok na Justina, który coś mówił.
- Carrie? – Usłyszałam słaby szept i odwróciłam się przestraszona w stronę mojego pół trupa. Zgarnęłam ze stołka jego broń i podeszłam do niego. Usiadłam na kanapie z bronią wycelowaną w jego klatkę piersiową. Czy to będzie dziwne, jeżeli powiem, że czułam się całkiem pewnie i seksownie z bronią w ręku?
- Czego chcesz?  - Syknęłam w jego stronę i szturchnęłam nogą jego ramię, kiedy mi nie odpowiedział.
- Przepraszam. – Wypluł trochę krwi i spojrzał na mnie tym swoim żałosnym wzrokiem. Szkoda, że zrozumiałam, jak bardzo kłamliwym człowiekiem jest.
- Nie pluj mi na dywan, braciszku. – Liam uśmiechnął się na tyle, ile siły mu pozwoliły i zamknął oczy. – Przysięgam, że jak umrzesz to urwę ci jaja.
- Zależy ci na mnie. – Prychnęłam głośno i usiadłam na kanapie, odstawiając broń na stolik. Ręce mnie bolały od tego ciągłego trzymania dłoni na spuście i przytrzymywania jedną ręką drugiej, żeby dobrze wycelować.
- Zależy mi na tym, żeby nie trafić przez ciebie do pudła.  – Liam odwrócił głowę. Irytowało mnie takie zachowanie. Wiedział, że go nie wypuszczę i był świadomy, ze albo zginie albo będzie ze mną współpracował. Pewnie nie zdziwię się bardzo jeżeli wybierze śmierć zamiast kolaboracji z wrogiem. W jego oczach byłam osobą, która chciała jego śmierci. Tyle, że ja chciałam się tylko dowiedzieć prawdy, to on celował do mnie z broni palnej... Dobra ja też właśnie do niego celuję, ale to jest tylko obrona własna...
- Liam, nie jestem twoim wrogiem. – Chłopak spojrzał się na mnie załzawionymi oczami i uśmiechnął się lekko.
- Wcale, tylko celowałaś do mnie z pistoletu, a ja leżę związany na cholernym dywanie, cały w mojej krwi. Chyba, że tak przyjmujesz wszystkich gości?
- Liam, do cholery! To ty planowałeś mnie zamordować! – Liam splunął krwią na dywan i odwrócił głowę. Nie miałam do niego siły. Za każdym razem, gdy próbowałam się dowiedzieć prawdy odwracał wzrok, robił dokładnie to, co tata, kiedy mama pytała się go, gdzie był.
Zastanawiałam się, gdzie jest Justin, kiedy usłyszałam jak Liam przeklina pod nosem.
- Co jest? – Oczy zalśniły mu dziwnym blaskiem, kiedy patrzył się na mnie bez przerwy. Czułam się nieco skrępowana, jakbym to ja była związana.
Liam lekko wzruszył ramionami i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Westchnęłam głośno i chwyciłam broń, wychodząc z salonu. Nie miałam ochoty patrzeć na człowieka, który uno nie potrafi się zachować i odwraca głowę jak do niego mówię; dos pobrudził mi cały dywan; tres teoretycznie udzielił się podczas morderstwa mojego ojca.
Poszłam do łazienki i położyłam broń na pralce. Podeszłam do lustra i przestraszyłam się, kiedy ujrzałam lekko fioletowe wory pod oczami. Nie spałam chyba dwa dni, a to całe planowanie „rzekomego morderstwa” i te wszystkie głupie plany wymyślane przez mojego kuzyna, wręcz mnie dobijały psychicznie i fizycznie. Chciałam się po prostu położyć do łóżka i zasnąć na jakieś dwa tygodnie. Chciałabym po prostu odespać wszystkie te nerwy, które zafundowała mi Taylor.
Oblałam twarz zimną wodą i wyszłam z łazienki po drodze zabierając ze sobą naładowaną broń. Fakt, ze uważałam, ze to niebezpieczne był bez znaczenia, bo nie wiedziałam jak ten pistolet zablokować.
- Puk, puk. Jest tam ktoś?! – Usłyszałam skrzekliwy głos i od razu wiedziałam kto to jest. Spojrzałam na Liama, który uśmiechał się w moją stronę jak wygrany.
- Chyba niespodziewany gość. Może zaprosisz ją do środka?
- Może się zamkniesz? – Podeszłam do barku w kuchni i wzięłam najczystszą ścierkę, która tam leżała. Wepchałam ją do buzi Liama i uśmiechnęłam się sympatycznie, podchodząc do drzwi. Strzepnęłam niewidzialny pyłek z moich ramiona i lekko uchyliła drzwi, przyglądając się uśmiechniętej (aż za bardzo) twarzy Mirandy Brooks.
Jej okrągła i dziewczęca twarzyczka zawsze powodowała u facetów zawroty głowy. Miranda od zawsze była uważana za ideał wśród ideałów. Jako szesnastolatka robiła jako modelka na Chorwacji. Jej mały i lekko zadarty nosek był powodem moich kompleksów, a nieziemsko malinowe i pełne usta, które malowała na krwistoczerwony kolor był przyczyną moich zastanowień się nad swoją orientacją. Niebieskoszare oczy, które potrafiły wgapiać się w ciebie przez jakieś trzydzieści sekund bez mrugnięcia zapierały dech w piersiach. Zawsze marzyłam o takim kolorze oczu, który odwracałby uwagę od mojego nieproporcjonalnego ciała, które z całego serca nienawidziłam. Jej długie, blond włosy były spięte w luźnego koczka, co powodowało, ze przestawała być seksowną panią sekretarką, a stawała się moją koleżanką z pracy. Zawsze podobał mi się jej styl. Niby elegancko, ale z pazurem. Niby na sportowo, ale zapierało dech w piersiach. Miranda to jedyna osoba u której toleruje zwężane spodnie dresowe i czarne szpilki. Jej długie, wręcz idealne nogi wyglądały wtedy na jeszcze bardziej idealne niż są. Właśnie w tym momencie zachowuje się jak wszyscy koledzy z mojej branży, kiedy Miranda przechodzi obok nich.
- Carrie? – Spojrzałam się na nią i ujrzałam przerażoną twarz dziewczyny, która spoglądała na moją dłoń.
- Ach, to. – Schowałam dłoń za plecy – Przeglądam rzeczy taty. – Miranda pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Nie wpuścisz mnie do środka? – Spytała Miranda i próbowała zajrzeć mi za ramię. Wyszłam z mieszkania i stanęłam na klatce, zamykając za sobą drzwi.
- Wiesz… - Mruknęłam cicho, mając nadzieję, że uda mi się coś wymyślić. – W moim mieszkaniu jest mężczyzna i właśnie…
- Uprawialiście dziki seks. – Dokończyła za mnie Miranda, uśmiechając się pod swoim idealnym nosem. Spojrzałam się na nią lekko przerażona i w głowie wzdrygnęłam się całym ciałem. Nie chciałam okazywać publicznie mojego obrzydzenia tym, co sobie właśnie wyobraziłam, ale czułam jak wymiociny podchodzą mi do gardła. Modliłam się w duszy, żeby nie zwymiotować na idealne szpilki Mirandy, które znajdowały się na jej idealnych nogach, które były częścią idealnego ciała.
Uśmiechnęłam się do niej najmniej sztucznie jak tylko potrafiłam, a Miranda wpatrywała się we mnie jak zaczarowana.
- Pozwolisz, więc… - Powiedziałam z nadzieją, że Miranda zrozumie moją delikatną aluzję. Blondynka pokiwała głową i sięgnęła lewą ręką do swojej oryginalnej torebki, żeby wyciągnąć z niej plik papierów.
- Will prosił, żebyś to uzupełniła i doniosła mu to do biura do jutra do osiemnastej. – Pokiwałam głową na znak zrozumienia i wzięłam od niej żółtawe kartki. Chciałam wejść do mieszkania, kiedy Miranda cmoknęła mnie w policzek i zbiegła po schodach. Spojrzałam się na jej zgrabny tyłek i zbeształam się w duchu za to, ze w ogóle pomyślałam o tym, ze Miranda może być lesbijką. Teraz to będzie siedziało we mnie przez wieczność. Pomachałam jej delikatnie, kiedy odwróciła się w moją stronę i weszłam do mieszkania, w którym zostawiłam Liama.
- Twoja koleżanka z pracy myśli, ze uprawiamy „dziki seks”? – Liam zaśmiał się głośno resztkami swoich sił i spróbował oprzeć się o kanapę.Jak on pozbył się ścierki z buzi?!
- Co ty robisz? – Spytałam cicho Liama, który wykrzywiał twarz w grymasie, który miał chyba wyrażać ogromny ból i miała to być aluzja do tego, ze mam mu pomóc usiąść.
- A no nic. Znudziło mi się wykrwawianie się na dywan, uznałem, że będzie super jak zakrwawię ci też kanapę.
- Gdybyś nie próbował mnie zamordować to może bym cię polubiła.
- Dzięki… chyba. – Powiedział Liam i oparł się o kanapę.
- Jaki był tata przy tobie? – Liam spojrzał na mnie zszokowany i uśmiechnął się lekko.


niedziela, 7 lipca 2013

Osiem.

Leżałam z zamkniętymi oczami i trwałam w bezruchu, kiedy usłyszałam głośne krzyki moich wiecznie kłócących się o wszystko sąsiadów. Przewróciłam oczami i powoli wstałam z kanapy, żeby nie dostać zawrotów głowy. Wszystko jednak było przeciwko mnie i już po chwili leżałam na twardej podłodze, stękając z bólu.
- Jesteś największym cymbałem na świecie! Nie wiesz, gdzie jest kosz na pranie?! - Zaśmiałam się cicho i wstałam z podłogi, żeby zamknąć okno wychodzące na ulicę główną. Rozejrzałam się i ujrzałam podjeżdżające porsche Biebera. Przewróciłam oczami i skierowałam się w stronę drzwi, kiedy usłyszałam głośny dzwonek. Zdecydowanie za szybko, jak na Biebera. Spojrzałam na klatkę przez judasza i ujrzałam Liama, który nie wyglądał na zadowolonego, ale nie wyglądał też nadzwyczajnie źle. Po chwili ujrzałam też Biebera, który nałożył mocniej czapkę na głowę i wyminął Payne'a, który stepował pod moimi drzwiami. W dniu dziękczynienia muszę podziękować za spryt i inteligencję Justina.
- Czego chcesz? - Syknęłam, otwierając drzwi i wypatrując Biebera, który wychylał się znad poręczy na drugim piętrze budynku, żeby usłyszeć całą rozmowę. Niekulturalny łajdak - muszę mu to wypomnieć.
- Przyszedłem przeprosić za Nialla. Czasami potrafi być bardzo upierdliwy. - Prychnęłam cicho i spojrzałam się prosto w jego oczy, mówiąc:
- No to jest was dwóch.
Liam zaśmiał się i zajrzał mi za ramię, żeby sprawdzić, czy ktoś jest w moim mieszkaniu. W mojej głowie właśnie rozgrywał się akt scenariusza, w którym chłopak ginie bolesną i powolną śmiercią z moich rąk. Oczywiście miałam rękawiczki, nie chciałam, żeby krew weszła mi pod paznokcie.
- Przykro mi z powodu taty, Kydd.
- Daruj sobie. - Powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem, głośno wydychając powietrze.
Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Czułam jak wypływa ze mnie cały gniew, a chwilę potem czułam już tylko wszechogarniającą ciemność.
- Carrie? - Poczułam jak ktoś trzęsie mną za ramiona i niechętnie otworzyłam najpierw lewe oko, a następnie prawe, żeby ujrzeć uśmiechniętą twarz Biebera.
- Z czego rżysz, Bieber? - Syknęłam i wstałam z podłogi, trzymając się kanapy. Ostatnie czego chciałam to wywalić się na oczach najbardziej cynicznego stworzenia chodzącego po tej ziemi. Przewróciłam oczami, kiedy zobaczyłam, że Justin rozsiada się na mojej skórzanej kanapie jakby była jego.
- Chcesz coś do picia? - Bieber rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na pustej butelce po szkockiej. Spojrzał się na mnie zdziwiony i chciał zadawać pytanie, ale ja uprzedziłam go sprytnie i powiedziałam:
- Nie moje. - Wyrzuciłam butelkę do kosza na śmieci i spojrzałam na chłopaka, który przyglądał się zdjęciom mojej rodziny. Zdecydowanie muszę je pochować, ludzie za często się im przyglądają.
- Przepraszam za Taylor. - Wzruszyłam ramionami i zamknęłam na chwilę oczy, bo ostatnie czego chciałam to się rozpłakać. Nie miałam ochoty o niej rozmawiać, a już na pewno nie z facetem, który sprawił, ze się ode mnie odwróciła. - A, więc, co mam zrobić? - Spytał, wpatrując się we mnie z widocznym oczekiwaniem. Niecierpliwy z niego typ.
Spojrzałam załzawionymi oczami na zdjęciu uśmiechniętego ojca, który trzymał mnie w ramionach.
- Znasz Nialla Horana i Liama Payne'a? - Bieber spojrzał na mnie zszokowany i usiadł na kanapie, wpatrując się w wyłączony telewizor. Siedział w totalnym bezruchu dopóki nie ponowiłam swojego pytania.
- Naprawdę chcesz się w to mieszać?
- Justin, proszę cię jako mojego kuzyna, żebyś, do cholery, powiedział mi, o co w tym wszystkim chodzi.
Chłopak westchnął głośno i wyciągnął najnowszy model iPhone'a, pokazując mi dwa zdjęcia. Na jednym stał uśmiechnięty Niall razem z jakąś piękną dziewczyną. Trzymał ją za rękę i wylądał na naprawdę szczęśliwego. Na drugim zdjęciu stał Liam... z moim ojcem?!
- Justin. - Szepnęłam bezradnie i schowałam twarz w dłonie. - O co tu chodzi? Od teraz chcę tylko prawdę, choć ten jeden raz.
Justin spojrzał się na mnie niepewnie i schował telefon do skórzanej kurtki, którą zawsze na sobie nosił.
- Na pierwszym zdjęciu stał Niall Horan - słynny amerykański gangster, nie wierzę, że o nim nie słyszałaś. Siedział dwa lata za pobicie i kradzież, a później twój ojciec wpłacił za niego kaucję. Na drugim zdjęciu stał Liam wraz z twoim ojcem, jak zdążyłaś pewnie zauważyć. Miał wtedy czternaście lat i dostał swoją pierwszą broń od ojca.
- Kurwa, Bieber. Tam stał mój ojciec... - Justin odchrząknął cicho, nie patrząc mi się w oczy.
- To też jest ojciec Liama. - Moje usta utworzyły coś na kształt litery "o" i w ten sposób wpatrywałam się w Justina, dopóki ten nie powiedział:
- Zamordowano go, to znaczy twojego ojca, po tym jak Liam wdał się w jakąś cholerną sprzeczkę z synem gościa, który dowodził meksykańskim gangiem.
- Czyli, że mój ojciec nie żyje, bo Liam miał ochotę pobić jakiegoś gnojka? - Justin pokiwał twierdząco głową i pokazał mi inne zdjęcie na telefonie. Zobaczyłam moją mamę ze mną na rękach. Za nią stał mój ojciec, który rozmawiał z jakimś dzieciakiem. - Liam to mój brat? - Justin spojrzał się na mnie niepewnie i lekko kiwnął głową, kiedy zwinęłam dłonie w pięści.
- A co z Niallem?  - Bieber przez chwilę szukał coś na telefonie, ale kiedy nic nie znalazł, wyjął portfel z kurtki i wyciągnął z niego dwa paraloidy. - To, ze jest przyjacielem Liama zdążyłam zauważyć.
- Nie poznajesz trzeciego dzieciaka? - Przyjrzałam się uważniej chłopczykowi i spojrzałam na Justina. Wszędzie poznam te słodkie dołeczki w policzkach.
- Bieber, nie rozumiem.
- Przyjaźniłem się z nimi, dopóki nie zamordowano twojego ojca. Oskarżyłem go potem o wszystko, a on powiedział, że to jeszcze nie koniec. Carrie, Liam to wszystko zaplanował.
Wstałam z kanapy i stanęłam przy oknie , drapiąc się lekko po głowie. Nie miałam pojęcia o tym wszystkim. Z dzieciństwa pamiętam tylko wspólne kolacje, na które ojciec często się spóźniał; wypady na wakacje podczas, których stawał się nerwowy i często krzyczał; pełne skrzynie zabawek dla chłopców. Jako nastolatka myślałam, ze ojciec bardzo pragnął syna, dlatego kiedyś kupił te zabawki. Kiedy znikały po prostu myślałam, ze je wyrzuca...
- Wiesz kim był twój ojciec?
- Oczywiście, że wiem. Biznesmenem. - Justin zaśmiał się cicho i zakrył usta dłonią, żeby powstrzymać się od dalszych chichotów.
- Carrie, twój ojciec był bardzo poważnym gangsterem. Dowodził największą mafią, jaka kiedykolwiek powstała w Los Angeles. Myślisz, że był biznesmen, bo całe życie kazał ci tak myśleć. Nie chciał, żebyś się dowiedziała, bo się o ciebie martwił, a teraz proszę, co z tego wynikło. Pewnie nie byłby zadowolony, ze jego własny syn planuje morderstwo jego córki.
- Obyś się nie mylił, Bieber. Jeżeli kłamiesz odetnę ci jajca i wsadzę ci je do gęby. - Justin spojrzał się poważnie w moje oczy i powiedział:
- Chciałbym się nie mylić, bo jeżeli tego nie robię to nie sądzę, żebyś zdążyła mi zrobić cokolwiek.
- Teraz już wiem dlaczego Niall nazwał mnie ich ofiarą. - Justin wstał z kanapy i wyciągnął ponownie telefon, pytając, kiedy to zrobił.
- Dzisiaj. Dlatego po ciebie zadzwoniłam. - Bieber wystukał szybko numer na telefonie i poszedł do łazienki, żeby porozmawiać na osobności.
Podeszłam do drzwi wyjściowych, ale kiedy chciałam sprawdzić, czy drzwi są dobrze zamknięte usłyszałam trzask zamka i otworzyły się. Nie zdążyłam dobiec, żeby nie pozwolić komuś wejść, kiedy zostałam odepchnięta.
- Nie jest już tak wesoło, co? - Przekręciłam głową i wpatrywałam się w bron wycelowaną w moją głowę. Zdecydowanie nie było mi wesoło. Błagałam w duszy, żeby Bieber okazał się dobrym gangsterem i miał przy sobie broń.
- Wiesz, że wszyscy zauważą, że zniknęłam. Nie możesz mnie zastrzelić.
- Nie jesteś jednak taka głupia, jak sądziłem. Nie mogę cię zastrzelić, ale zawsze mogę upozorować ucieczkę. Gazety to łykną. Dziewczyna załamana po tym, jak dowiaduje się, że jej ojciec jest słynnym gangsterem. Zabiera pieniądze i ucieka do Europy. Nikt nie będzie cię szukał. - Połknęłam głośno ślinę i zamknęłam oczy, żeby powstrzymać napływające do nich łzy. - Biedna, biedna, Carrie. Szkoda mi tylko Taylor, bo chyba naprawdę się lubiłyście.
- Nie wplątuj jej w to, Payne. - Liam zaśmiał się kpiąco i uśmiechnął się do mnie cwaniacko. Znałam ten uśmiech... Nie pamiętam tylko skąd.
- Jestem na jutro umówiona, zauważy, że nie przyszłam. Zgłosi moje zaginięcie.
- Wątpię, żeby twój nowy koleżka Finn się tobą tak przejął. - Spojrzałam przerażona na Liama i modliłam się, żeby Bieber pojawił się zanim mój własny brat mnie postrzeli.
- Payne, odłóż broń i połóż się na ziemi. - Liam zaśmiał się kpiąco i nadal trwał w pozycji gotowej do strzału. Czułam się średnio z myślą, że z obu stron stoją mężczyźni z wycelowaną bronią. Różnica jest jednak taka, że jeden celował do mnie, a drugi do tego "złego".
- Wiesz, Bieber, kiedyś myślałem, ze się pogodzimy.
- Po moim trupie. - Syknął Justin i nacisnął spust broni, którą trzymał w ręce. Przestraszona rzuciłam się na ziemię i schowałam się za barkiem. Po chwili, kiedy usłyszałam jak Bieber zamyka drzwi na klucz i blokuje je krzesłem, wychyliłam się lekko za barku i podeszłam do Justina, który schylał się nad zakrwawionym Liamem. Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, ze nie pomaga mu, tylko związuje jego ręce i nogi grubym sznurem. Skąd go, do cholery, wytrzasnął?!
Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie krzyknąć, kiedy ujrzałam zakrwawione ramię Liama, z którego skapywała krew. To znaczy cieszyłam się, że Justin nie przestrzelił żadnej tętnicy, bo miałabym tu niezły bałagan.
- Co teraz robimy? - Spytałam, tamując ścierką krwawienie z ramienia Liama.
- Poczekamy aż się ściemni i gdzieś go wywieziemy.
- Bieber, co ty ze mnie robisz... - Westchnęłam głośno, a Justin zaśmiał się delikatnie, kończąc mocne supły na  nadgarstkach mojego brata. Odszedł od nieprzytomnego Liama i mocno kopnął go w brzuch, mówiąc:
- A to za mojego wujka, cioto.