niedziela, 28 lipca 2013

Jedenaście.

- We are never ever ever getting back together - Przekrzykiwałem radio i rozglądałem się po okolicy, jadąc za autem Biebera. Justin powiedział, ze chce mi coś pokazać. Z początku mu nie ufałem, ale powiedział, że to jest związane z moją rodziną. Liam stał się dalekim wspomnieniem, a ja chciałem się tylko dowiedzieć, co Bieber dla mnie przygotował. Jeżeli jest to coś, co w żadnym stopniu ni dotyczy mojej rodziny rozwalę mu łeb na małe kawałki. Nienawidzę jak ktoś robi ze mnie idiotę.
Ujrzałem znajomy domek i zatrzymałem się, choć Bieber jechał dalej.
Rodzinny dom Ariany.


"Dzień dobry, państwu. Przyszedłem zabrać waszą córkę na bal" Jestem do bani, przecież oni mnie wyśmieją, gdy wylecę z takim tekstem. Powinienem być sobą. Tego zawsze mnie uczyli, ale co robić, kiedy prawdziwy ty jest tak do bani, ze nie masz ochoty nawet na niego patrzeć? Co jeśli prawdziwy ty już dawno zniknął i zostawił po sobie tylko wspomnienie? Nigdy nie chciałem sprawić moim rodzicom zawodu, ale nie potrafię być w pełni sobą... Nie, kiedy walczę o coś, co jest dla mnie cholernie ważne. Nie, kiedy wygraną jest całe życie. Trzeba być dobrym zawodnikiem, traktować życie jak grę video i zdobywać kolejne poziomy. Jeżeli przegrasz, czeka cię nieprzyjemny GAME OVER i tracisz wszystko na co pracowałeś latami. 

Pewnie, gdyby wiedzieli, ze mój związek z Arianą będzie miał koniec, kiedy ona umrze, nigdy nie wypuściliby jej na bal. Nigdy nie wpuściliby mnie do swojego domu...
Ciekawe, czy rodzice Ariany nadal tam mieszkają.
Zgasiłem silnik i wyszedłem z auta, zamykając go jednym kliknięciem. Usłyszałem znajomy odgłos zamykającego się samochodu i podszedłem do drzwi. Boję się zapukać, czuję się dokładnie tak jak wtedy przed balem. Ręce trzęsły mi się tak, że przez chwilę nie miałem nad nimi panowania i czułem, że mój głos też nie będzie zbyt miły jeżeli się nie uspokoję. Próbowałem oddychać spokojnie, kiedy usłyszałem za sobą głos Biebera, który nie był zbyt zadowolony z faktu, ze przerwałem jego miłą podróż w nieznane.
- Horan, co ty do cholery robisz? - Spojrzałem się na niego ostro i nie odpowiadając z powrotem odwróciłem się w stronę drzwi od domu Ariany. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Tak jakby straciłem panowanie nad swoim własnym ciałem. Czułem, że jestem w nim tylko w połowie. Nawet o tym nie myśląc spróbowałem nacisnąć dzwonek obok drzwi. Lekko przycisnąłem i rozległa się melodyjka, której nie mogłem sobie przypomnieć.
- Horan? - Cholera, bawimy się w przestrasz Nialla na śmierć. 
- Czego chcesz, do cholery, Bieber?
- Chcę ci pokazać twojego syna... - Powiedział ledwo słyszalny szeptem, a kiedy spojrzałem się na niego zszokowany on po prostu odszedł, wsiadł do auta i nie ruszał się z miejsca. Byłem rozdarty na kawałki. Czułem się jak cholerna, emocjonalna kaleka. Z jednej strony chciałem znów zobaczyć Ethana, z drugiej jednak wiedziałem, że to nie wyjdzie nikomu na dobre.

Leżała na podłodze, szczęśliwa, nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek, które właśnie rozbrzmiewały w jej wielkich słuchawkach. Nagle jakby wyczuła moją obecność spojrzała się w stronę wejścia do mieszkania i szeroko się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła, że w ręce trzymam mały bukiet stokrotek. Od naszego pierwszego spotkania, aż do teraz, co miesiąc przynosiłem jej nowy bukiet, który miał świadczyć o tym, że nigdy jej nie opuszczę. Ariana wstała z podłogi i usiadła na kanapie, klepiąc miejsce obok siebie. Wstawiłem kwiaty do wazonu i usiadłem we wskazanym przez nią miejscu.
- Brandon dzwonił. - Krew się we mnie zagotowała momentalnie, gdy tylko usłyszałem jego imię. Miałem dość, że Brandon za każdym razem, gdy z Arianą było już tylko lepiej, dzwonił albo pisał. Nie potrafił odpuścić, choć Ariana wręcz go o to błagała. Kiedy zaczął ją śledzić, przestraszyła się na tyle, ze od razu pobiegła na policję, ale oni nie mogli nic zrobić, dopóki Brandon nie zaatakuje. Wtedy przestał dzwonić na jakiś czas, ale kiedy Ariana doszła do siebie i przestała chodzić przestraszona po mieście on znowu zaczął. 
- Po co? - Ariana pogłaskała mnie delikatnie po dłoni i uśmiechnęła się lekko, żebym się uspokoił. Ale jak ja mogłem być spokojny, kiedy jakiś psychopata czai się na moją ukochaną?!
- Przeprosił i powiedział, że znalazł miłość swojego życia. Powiedział, ze odpuszcza, Niall. On ma dość tak samo jak ja. To koniec. - Uśmiechnąłem się lekko, ale w głębi duszy wiedziałem, że to wcale się tak nie skończy, że jego "wielka miłość ponad życie" zostawi go, gdy tylko ujrzy jego pokój cały obklejony zdjęciami Ariany, gdy tylko zobaczy wiersze i listy miłosne, które ukrył w górnej szufladzie swojego regału. Zobaczyłem to wszystko, gdy wkradłem się do jego mieszkania, gdy ten został aresztowany na 48 godzin za prześladowanie bez urazów fizycznych. Jego miłość zobaczy wszystkie zdjęcia i go zostawi. A potem on wróci; wróci i nigdy ich nie zostawi...

- Niall? - Spojrzałem się lekko przestraszony na drobną kobietę, która stanęła naprzeciw mnie w wejściu i uśmiechała się. Gdy tylko spojrzałem w te ciemnozielone oczy wiedziałem, ze przede mną stoi mama Ariany.
- Witaj, Katherine. - Kobieta wyciągnęła ręce w moją stronę i mocno mnie do siebie przyciągnęła. Uśmiechnąłem się szeroko i ucałowałem jej policzek, gdy mnie puściła. - Wpadłem tylko na chwilę zobaczyć jak się czujesz i jak Bobby.
- Bobby nie żyje. - W jej oczach zobaczyłem napływające łzy, kiedy wypowiedziała dwa ostatnie słowa.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - Katherine lekko uniosła kąciki ust i cicho mruknęła, że nic się nie stało, ale ja wiedziałem, ze zrobiłem z siebie kompletnego, bezuczuciowego palanta, który w ogóle nie interesował się rodziną swojej ukochanej.
- Nie żyje już od trzech miesięcy. Powoli przyzwyczaiłam się do tego, że nie mam po kim zbierać brudnych naczyń. Nie sądziłam, ze kiedyś to powiem, ale brakuje mi tego. - Uśmiechnęła się lekko i mocno mnie do siebie przytuliła, mówiąc:
- Trzymaj się proszę, Niall. Zrób to dla Ariany.
- Postaram się. - Moje serce dygotało jak szalone, kiedy usłyszałem imię mojej ukochanej z ust jej matki. Nie sądziłem, że te wspomnienia aż tak we mnie uderzą. Spodziewałem się raczej lekkiego jak zapach jej perfum przypływy obrazów, ale to wszystko było jak małe kamikadze, który wbijał mi sztylet w głowę i zmuszał mój mózg do szybkiego przywoływania obrazów.
Kolory przepływały przed moimi oczami, a obraz tak jakby się nie zmieniał. Szara fontanna, przy której spotkaliśmy się z Arianą po raz pierwszy za każdym razem zostawała na tym samym miejscu. Zmieniało się tylko tło. Spróbowałem skupić się na betonowej ławeczce, która stała obok fontanny. Siedział na niej mały chłopczyk, który uśmiechał się do mnie szeroko. Podszedłem do niego, a kiedy byłem na tyle blisko, żeby ujrzeć ciemnozielone tęczówki krzyknąłem przestraszony. Zza postaci małego chłopca wyłoniła się Ariana, która lekko kiwała głową z dezaprobatą. Była niezadowolona. Trzymała jedną rękę na ramieniu chłopca i wpatrywała się we mnie miażdżąc mnie wzrokiem. Pewnie gdyby mogła strzelałaby we mnie piorunami.
Ariana kiwnęła na mnie dłonią. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się chłopcu, który tak bardzo mi kogoś przypominał. Te oczy, blond włoski i dołeczek w jednym policzku... Dokładnie tak jak jego matka.
- Ethan. - Szepnęła ledwo słyszalnie Ariana w stronę chłopca, nachylając się nad jego uchem. - To twój tata.
Spojrzałem lekko zdziwiony na chłopca i uśmiechnąłem się delikatnie, gdy ten rzucił mi się w ramiona.
- Jestem szczęśliwy, tato. - Zaakcentował ostatnie słowo i pobiegł w stronę fontanny.
- Nie niszcz tego, co próbowałeś naprawiać. Jeżeli nie chcesz go odzyskać nie rób nic. - Powiedziała cicho i musnęła wargami mój policzek.
Kiedy otworzyłem oczy stałem przy swoim aucie, a Bieber trzymał rękę na moim ramieniu.

~*~
- Nie wierzę, że pokiwałeś głową! - Krzyknęłam, wyrzucając dłonie ku górze. Byłam zdenerwowana! Ba! Zdenerwowana to mało powiedziane! Byłam wściekła i jak zwykle przyczyną był Liam Payne, do cholery. Miałam dość zabawy w niszczenie mojego życia, choć lepszą nazwą byłoby kto bardziej zniszczy życie Carrie nie niszcząc jej fryzury. - Żebyś tylko wiedział jak bardzo cię w tym momencie nienawidzę. Nie wierzę, że po prostu sobie kiwnąłeś głową i rozpłakałeś się jak małe dziecko. 
- Hej! Wciąż tu jestem i nie płaczę jak małe dziecko.
- Ach, faktycznie, jak baba! - Krzyknęłam i usiadłam na kanapie, chowając twarz w dłonie. Miałam dość tego całego szwanku w moim życiu. Czy nie może być dobrze chociaż przez dwa miesiące?! Chyba nie proszę o wiele... Ale najwyraźniej Bóg jest albo głuchy, albo niemy i nie może mi powiedzieć, żebym cmoknęła się w tyłek. 
- Myślę, że dramatyzujesz. - Spojrzałam się na niego zszokowana i wstałam z kanapy, podchodząc do niego. Przyłożyłam palec wskazujący do jego czoła i syknęłam:
- Myślisz, że dramatyzuje?! Ja mogę dopiero zacząć dramatyzować. - Liam zaśmiał się lekko i spytał:
- I niby co zrobisz? - Ścisnęłam jego worki mosznowe i przekręciłam je w prawo, patrząc jak Liam zwija się z bólu. Taylor nauczyła mnie tego chwytu po niezbyt przyjemnym incydencie na pikniku, gdy 60-latek dobierał się do moich piersi, żeby je "zbadać", bo jak sądził mogę mieć raka. 
- Nigdy więcej nie mów, że dramatyzuje, jasne!? - Liam pokiwał twierdząco głową, leżąc na ziemi i mlaszcząc z bólu. Nienawidziłam być wredna, mam zbyt duże wyrzuty sumienia. 
- Nienawidzę cię. - Liam zaśmiał się przez ból i powiedział:
- Słyszałem to już dziesięć razy w ciągu pięciu minut. - Kopnęłam go w kolano i zaśmiałam się cicho, kiedy Liam ryknął z bólu. 
- Nie sądziłem, ze to kiedyś powiem, ale dobrze, że cię nie zabiłem, jak miałem okazję. Jesteś fajną siostrą.
Wzruszyłam ramionami i nalałam sobie wody z kranu do szklanki. Nagle zadzwonił telefon.
- Szlag by to trafił... - Powiedziałam cicho, kiedy zobaczyłam imię mężczyzny, który do mnie dzwonił. 



_______________________________________
A, więc jest i nowy.
Założyłam bloga z recenzjami, jeżeli chcielibyście wejść i zgłosić swojego bloga, wystarczy wpisać nazwę w komentarzu na its-all-about-stories.blogspot.com :)

ASK 



















poniedziałek, 15 lipca 2013

Dziesięć.

- Jaki był tata przy tobie? – Liam spojrzał na mnie zszokowany i uśmiechnął się lekko. Nie wiem, co wywołało u niego falę szczęścia, czy fakt, ze nawiązałam z nim jakąkolwiek rozmowę, czy to, że mógł sobie przypomnieć coś o tacie.
Co prawda dalej nie potrafiłam przeboleć tego, że nie byłam jedynym ukochanym dzieckiem mojego taty, ale bylam zadowolona z tego, że skoro już miał to drugie dziecko wcale się od niego nie odciął. To świadczyło tylko i wyłącznie o jego odpowiedzialności… Albo o tym, że chciał kogoś nauczyć strzelać. W końcu ja nigdy nie trzymałam pistoletu w ręce… No, aż do teraz, kiedy jestem zmuszona być w gotowości, jakby jakimś cudem Liam odwiązał sznurek i spróbował mnie zaatakować.
- Był kutasem. – Spojrzałam się na niego zszokowana i przewróciłam oczami, kiedy Liam głośno zarechotał. – Był dobrym ojcem, ale próbował mnie wychować na swojego następcę. Kiedy inne dzieci grały w piłkę nożną, ja uczyłem się strzelać do ruchomego celu. Pozwoliłabyś swojemu dziewięcioletniemu synowi trzymać odbezpieczoną broń w ręce? – Pokiwałam przecząco głową i spojrzałam na drzwi, mając nadzieję, że Justin przez dłuższą chwilę się w nich nie pojawi. Chciałam poznać drugą stronę mojego ojca. – Zamiast uczyć się jak grać w koszykówkę albo tenisa, trenowałem wschodnie sztuki walki. Ojciec nie chciał, żebym kiedyś okazał się totalnym tchórzem, który nie potrafi się obronić, kiedy dojdzie do walki. Pragnął, żebym był dojrzałym, odpowiedzialnym i co najważniejsze odważnym facetem, który kiedyś godnie zajmie jego miejsce na szczycie hierarchii.
- Pytam się jakim był ojcem, a nie jakim szefem.  – Liam spojrzał się lekko zdziwiony, ale pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział:
- Nie był dla mnie ojcem. Cale życie traktowałem go jak potencjalnego szefa.
- To miałeś przesrane. – Zażartowałam i odłożyłam broń na stolik. Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się nad tym, o czym mogę z nim porozmawiać.
- Tata byłby z ciebie dumny. Zawsze powtarzał mi, ze wyrośnie z ciebie jakaś damulka, która będzie płakała za złamanym paznokciem, a tu proszę. Trzymasz mnie związanego i postrzelonego na ziemi w salonie i pozostajesz niewzruszona.
- Jesteś postrzelony, zachowuj się jak ranny, a nie jak… zwykle… - Syknęłam i wstałam z kanapy. Podeszłam do okna i zobaczyłam, że srebrne porsche Justina zniknęło, tak samo jak czarne BMW Nialla.
- Cholera, chyba zostałam wystawiona.  – Liam spojrzał się w moją stronę zaciekawiony. Nie mogłam uwierzyć, że Justin od tak mnie wystawił. To nie byłoby w jego stylu… Mam taką nadzieję przynajmniej. Nie będę w stanie pozbyć się Liama sama, nawet jeśli ja miałabym broń, a on stałby bezbronny na środku pustyni, po czterech dniach wędrówki. Nie byłam w stanie nawet zabić muchy ani pszczoły, a co dopiero człowieka, więc to nawet nie wchodziło w rachubę.
Krzyknęłam, zrzucając książki z szafki i podeszłam do rannego Liama, który wpatrywał się we mnie… ze strachem? Chyba będę musiała z nim współpracować… Może na odwrót; on ze mną. Tym razem nie będzie miał wyjścia.
- Odwiążę cię, a jak tylko ruszysz się dalej niż metr ode mnie strzelę ci w tył głowy. - Przecięłam nożem sznur związany na nogach Liama i kazałam mu wstać.
- A ręce? – Spytał z nadzieją w głosie. Co jak co, ale aż taka głupia nie jestem.
- Myślisz, że jestem idiotką? – Liam zaśmiał się cicho i przekręcił oczami, kiedy skierowałam się w stronę szafki w kuchni, z której wyciągnęłam butelkę wódki. Upiłam z gwintu kilka łyków i kazałam Liamowi ustawić się przy drzwiach. Nie martwiłam się, że je otworzy, bo czasami nawet ja miałam z tym problem, a co dopiero on z prawdopodobnie jednym zwichniętym ramieniem, a drugim postrzelonym. Śmiem podejrzewać, ze miałby problem.
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi i spojrzałam się przestraszona na Liama, który uśmiechał się pewnie w moją stronę. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy nieznajomy nacisnął dzwonek.
- No śmiało, otwórz.
- Cholera jasna. – Pokazałam Liamowi, że ma się schować tak, żeby nie było go widać. Na całe szczęście posłuchał. Nie miałabym na tyle siły ani czasu, żeby go znowu związać.
Podeszłam do drzwi i lekko je uchyliłam. Obleciał mnie blady strach, kiedy w progu ujrzałam Severina, który stał tam z białymi i czerwonymi różami w ręku. Nie taiłam zdziwienia, wpatrując się w wielki bukiet moich ulubionych kwiatów.
- Co ty tu robisz, Severin?
- Ciebie także miło widzieć, Carrie. – Moją twarz wykrzywił grymas złości. Nie miałam czasu na głupie słowne zagrywki ze strony Severina. Byłam w dużych kłopotach, a jego wizyta wcale nie polepszyła sytuacji.
- Po co przyszedłeś? – Spytałam niechętnie. Powinien zrozumieć po wyrazie mojej twarzy, że nie jest zbyt mile widziany, a przynajmniej nie w danej chwili.
- Jutro masz urodziny. – Powiedział niepewnie i spróbował zajrzeć przez moje ramię. Dlaczego wszyscy są tacy ciekawscy?!
- No właśnie. Jutro. – Syknęłam, kiedy nagle usłyszałam:
- Kochanie! Możesz już wrócić? Wiesz, że jestem niecierpliwy… -Severin spojrzał się na mnie zdziwiony i zbladł z przerażenia. Uśmiechnęłam się niepewnie. No świetnie, teraz nawet Liam jest przeciwko mnie. Chociaż to może być cudowny pretekst, żeby spławić Severina.
- Widzę, że ci przeszkadzam.
- Carrie! – Przeklęłam go w głowie i uśmiechnęłam się pokrzepiająco w stronę chłopaka, który teraz już mniej pewnie trzymał róże.  Nieco rozczarowany Severin podał mi bukiet róż i cicho powiedział:
- Jutro wyjeżdżam do Europy, chciałem się tylko pożegnać.
- To miłe.
- Słoneczko! – Cholera jasna, czy ten człowiek nie zna umiaru?
- No to nie będę ci przeszkadzał. Do zobaczenia, Carrie.
- Pa… - Powiedziałam niepewnie i weszłam z powrotem do mieszkania, rzucając bukiet na stół w jadalni. Podeszłam do Liama i uderzyłam go pięścią w twarz. Chłopak zaśmiał się tylko cicho i uśmiechnął się w moją stronę. Westchnęłam głośno i odwróciłam się na pięcie w stronę jadalni, żeby schować bukiet do wazonu.
- Biedny, Severinek. – Spojrzałam się ostro na Liama, który teraz siedział na kanapie i próbował uwolnić ręce ze sznura.
- Nie mów tak, Liam. – Syknęłam i wsadziłam bukiet do posrebrzanego wazonu w niebieskie motylki. Od zawsze go lubiłam. Ojciec kiedyśmy go podarował na urodziny i od tamtej pory wszystkie kwiaty, które dostanę (nie, żeby było ich dużo) wsadzam właśnie do tego wazonu.
- Ja zrobiłem ten wazon. – Powiedział Liam i spojrzał się niepewnie na bukiet, który do niego włożyłam.
- W co jak w co, ale w to nie uwierzę. Możesz mi wciskać jaki chcesz kit, ale w to, że robisz wazony za cholerę nie uwierzę.
- Zrobiłem go na twoje urodziny, Carrie. Na spodzie narysowany jest mały różowy kwiatek, a na każdym płatku ma pojedynczą literkę twojego imienia. Czytając od prawej do lewej wyjdzie Carrie…
Podniosłam do góry wazon i lekko go przechyliłam, tak, żeby nie wylać wody, i przeliterowałam swoje imię. Cholera jasna…
- Tata powiedział, że w te urodziny będę mógł cię poznać, więc zrobiłem razem z moją mamą ten wazon. Okłamał mnie… Wziął tylko wazon, a mi powiedział, że nie chcesz mnie poznać…  - Spojrzałam   się niepewnie na chłopaka. Skąd mogłam wiedzieć, czy nie kłamie.
- Cholera, ja nawet nie wiedziałam, ze mam brata… - Liam poczerwieniał z wściekłości, a jego histeryczna złość roznosiła go od środka. Moje rozgoryczenie, które kierowałam w stronę swojego ojca sięgało zenitu. Miałam dość tych wszystkich kłamstw.
Bieber razem z Niallem się ulotnili. Taylor mnie nienawidzi. Najgroźniejszy gangster, który dowodził w LA jest moim ojcem, a jego następca to mój brat. Aż tak pokręcone moje życie nie było nigdy.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Liam zalał się łzami. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Największy gangster w metropolii płacze na mojej kanapie…
- Powiesz mi wreszcie o co w tym wszystkim chodzi?
- Chciałem cię zabić za to, że uważałaś mnie za śmiecia. – Moja twarz wykrzywiła się w grymasie zdziwienia i oblał mnie zimny pot. Skoro nadal tak twierdzi może w każdej chwili mnie zaatakować.
- Nie uważam tak… - Powiedziałam pewnie, choć w moim głosie było słychać niepewność, strach i irytację. Nie mogłam uwierzyć, że mój własny ojciec tak bardzo starał się ukrywać swoje drugie życie.
- Teraz to wiem. Daj mi skończyć… Chciałem cię zabić za to, że miałaś ojca zawsze przy sobie, gdy go potrzebowałaś. Kiedy miałem trzynaście lat poszedłem pod wasz dom. Bawiłaś się lalkami w piaskownicy, a ojciec, kiedy mnie zobaczył uderzył mnie w twarz i powiedział, że nie chce, żeby jego aniołek stał się taki jak ja. Poczułem wtedy taką nienawiść do świata, której nawet nie da się opisać, ale musiałem udawać dalej. Wciąż trenowałem strzelanie, sztuki walki, wciąż wierzyłem, że kiedyś będę mógł być twoim bratem. Byłem pewien, że kiedy ojciec zobaczy, że wcale nie jestem taki zły, zabierze mnie do ciebie. Starałem się tyle lat, a kiedy dorosłaś to wszystko się zmieniło. Po śmierci ojca nie starałem się już tak bardzo. Obserwowałem cię odkąd się wyprowadziłaś do centrum Los Angeles. Jeździłem za tobą autem, chodziłem za tobą na spacery. Miałem obsesję. Zobaczyłem, że wiedziesz cudowne życie. Ogarnęła mnie niepohamowana wściekłość, którą tłumiłem w sobie. Zachowywałem ją po to, żeby pokazać ci jakiego potwora zrobił ze mnie nasz ojciec. Przez całe życie była jego księżniczką, której jedynym zmartwieniem byłby złamany paznokieć. Miałaś idealne życie, kiedy ja przechodziłem przez piekło. A kiedy zobaczyłem, że jesteś szczęśliwa, masz swojego psa, masz przyjaciółkę, dobrą pracę jedynym moim celem było zniszczenie twojego życia kawałek po kawałku. Byłaś moją chorą obsesją, którą Niall tolerował. Do czasu… Do czasu, kiedy powiedziałem mu, co mam zamiar zrobić.
- A miałeś zamiar mnie zamordować? – Liam pokiwał twierdząco głową, a po jego policzkach popłynęły ciurkiem słone łzy.


| Z W I A S T U N | A S K |

czwartek, 11 lipca 2013

Dziewięć.

Wpatrywałam się w nieprzytomne ciało Liama i odliczałam minuty od postrzału. Wraz z każdą minutą zwiększało się prawdopodobieństwo, że będę musiała wyrzucić dywan, bo nie dopiorę takiej ilości krwi. Westchnęłam głośno  i uderzyłam z otwartej dłoni Liama w twarz. Chciałam, żeby się obudził i, żeby ze mną porozmawiał. Chciałam tylko zrozumieć, o co mu do cholery chodzi. Przez tyle lat nawet nie wiedziałam, że on istnieje, a on planuje moje morderstwo? Przepraszam, że zabiłam kiedyś kilka mrówek na moim piknikowym kocu, przepraszam, że zamknęłam kiedyś biedronkę w słoiku. Czy za takie coś powinna mnie czekać kara śmierci?
- Nie liczyłbym, że się obudzi przez najbliższe dwie godziny. – Spojrzałam się przerażona na Biebera, mając nadzieję, że zauważy moje wątpliwości i odpowie na moje pytanie zanim ja zdążę je zadać.
- Nie, na pewno go nie zabiliśmy. – Odetchnęłam z ulgą i rozłożyłam się na kanapie, wpatrując się w przesuwającą się bardzo powoli wskazówkę. To, ze bardzo mnie irytowała było mało powiedziane. Irytowała mnie tak bardzo, ze miałam ochotę wywalić cały zegar przez okno.
- Cholera! – Krzyknął Bieber, kiedy rozlał czerwone wino na dywan, na którym leżał Liam. – Nie dopierze się! – Spojrzałam się na niego spod byka i syknęłam:
- Serio? Przejmujesz się wylanym czerwonym winem? Mamy w pokoju prawie trupa. – Bieber zaśmiał się cicho i rozejrzał po pokoju. Nagle jakby coś go ugryzło, wstał z ziemi i skierował się w stronę okna, wystawiając w moją stronę otwartą dłoń, dając mi tym do zrozumienia, żebym stała tam gdzie stoję.
- Niall tam stoi. Czai się przy moim aucie.
- Mam tam iść? – Bieber spojrzał się na mnie zszokowany i pokiwał przecząco głową. Odszedł od okna i skierował się w stronę drzwi, zabierając po drodze broń ze stołu.
- Zabraniam robić mu krzywdę. – Bieber stanął przy drzwiach i podniósł ręce do góry. Zaśmiałam się cicho i machnęłam na niego ręką. Ważne, żeby nie przyniósł mi do domu kolejnego pół trupa, którego będę musiała gdzieś wywozić. Wystarczająco dużo mam problemów przez jednego postrzelonego mężczyznę. Spojrzałam na ekran telefonu – 4 nieodebrane wiadomości od Taylor i 26 nieodebranych połączeń. Westchnęłam głośno i wyłączyłam telefon. Nie mogłam jej przecież denerwować w takim stanie. Z resztą co miałabym powiedzieć? „Hej, tutaj Carrie. Justin właśnie postrzelił Liama, ale nic się nie martw, bo zaraz go gdzieś wywieziemy”. Przewróciłam oczami i schowałam wyłączony telefon do tylnej kieszeni spodni.
Podeszłam do okna i ujrzałam Biebera, który opierał się o słup wysokiego napięcia z rękoma schowanymi do kieszeni zwężanych dżinsów. Niall chodził w tę i z powrotem i co chwilę podnosił wzrok na Justina, który coś mówił.
- Carrie? – Usłyszałam słaby szept i odwróciłam się przestraszona w stronę mojego pół trupa. Zgarnęłam ze stołka jego broń i podeszłam do niego. Usiadłam na kanapie z bronią wycelowaną w jego klatkę piersiową. Czy to będzie dziwne, jeżeli powiem, że czułam się całkiem pewnie i seksownie z bronią w ręku?
- Czego chcesz?  - Syknęłam w jego stronę i szturchnęłam nogą jego ramię, kiedy mi nie odpowiedział.
- Przepraszam. – Wypluł trochę krwi i spojrzał na mnie tym swoim żałosnym wzrokiem. Szkoda, że zrozumiałam, jak bardzo kłamliwym człowiekiem jest.
- Nie pluj mi na dywan, braciszku. – Liam uśmiechnął się na tyle, ile siły mu pozwoliły i zamknął oczy. – Przysięgam, że jak umrzesz to urwę ci jaja.
- Zależy ci na mnie. – Prychnęłam głośno i usiadłam na kanapie, odstawiając broń na stolik. Ręce mnie bolały od tego ciągłego trzymania dłoni na spuście i przytrzymywania jedną ręką drugiej, żeby dobrze wycelować.
- Zależy mi na tym, żeby nie trafić przez ciebie do pudła.  – Liam odwrócił głowę. Irytowało mnie takie zachowanie. Wiedział, że go nie wypuszczę i był świadomy, ze albo zginie albo będzie ze mną współpracował. Pewnie nie zdziwię się bardzo jeżeli wybierze śmierć zamiast kolaboracji z wrogiem. W jego oczach byłam osobą, która chciała jego śmierci. Tyle, że ja chciałam się tylko dowiedzieć prawdy, to on celował do mnie z broni palnej... Dobra ja też właśnie do niego celuję, ale to jest tylko obrona własna...
- Liam, nie jestem twoim wrogiem. – Chłopak spojrzał się na mnie załzawionymi oczami i uśmiechnął się lekko.
- Wcale, tylko celowałaś do mnie z pistoletu, a ja leżę związany na cholernym dywanie, cały w mojej krwi. Chyba, że tak przyjmujesz wszystkich gości?
- Liam, do cholery! To ty planowałeś mnie zamordować! – Liam splunął krwią na dywan i odwrócił głowę. Nie miałam do niego siły. Za każdym razem, gdy próbowałam się dowiedzieć prawdy odwracał wzrok, robił dokładnie to, co tata, kiedy mama pytała się go, gdzie był.
Zastanawiałam się, gdzie jest Justin, kiedy usłyszałam jak Liam przeklina pod nosem.
- Co jest? – Oczy zalśniły mu dziwnym blaskiem, kiedy patrzył się na mnie bez przerwy. Czułam się nieco skrępowana, jakbym to ja była związana.
Liam lekko wzruszył ramionami i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Westchnęłam głośno i chwyciłam broń, wychodząc z salonu. Nie miałam ochoty patrzeć na człowieka, który uno nie potrafi się zachować i odwraca głowę jak do niego mówię; dos pobrudził mi cały dywan; tres teoretycznie udzielił się podczas morderstwa mojego ojca.
Poszłam do łazienki i położyłam broń na pralce. Podeszłam do lustra i przestraszyłam się, kiedy ujrzałam lekko fioletowe wory pod oczami. Nie spałam chyba dwa dni, a to całe planowanie „rzekomego morderstwa” i te wszystkie głupie plany wymyślane przez mojego kuzyna, wręcz mnie dobijały psychicznie i fizycznie. Chciałam się po prostu położyć do łóżka i zasnąć na jakieś dwa tygodnie. Chciałabym po prostu odespać wszystkie te nerwy, które zafundowała mi Taylor.
Oblałam twarz zimną wodą i wyszłam z łazienki po drodze zabierając ze sobą naładowaną broń. Fakt, ze uważałam, ze to niebezpieczne był bez znaczenia, bo nie wiedziałam jak ten pistolet zablokować.
- Puk, puk. Jest tam ktoś?! – Usłyszałam skrzekliwy głos i od razu wiedziałam kto to jest. Spojrzałam na Liama, który uśmiechał się w moją stronę jak wygrany.
- Chyba niespodziewany gość. Może zaprosisz ją do środka?
- Może się zamkniesz? – Podeszłam do barku w kuchni i wzięłam najczystszą ścierkę, która tam leżała. Wepchałam ją do buzi Liama i uśmiechnęłam się sympatycznie, podchodząc do drzwi. Strzepnęłam niewidzialny pyłek z moich ramiona i lekko uchyliła drzwi, przyglądając się uśmiechniętej (aż za bardzo) twarzy Mirandy Brooks.
Jej okrągła i dziewczęca twarzyczka zawsze powodowała u facetów zawroty głowy. Miranda od zawsze była uważana za ideał wśród ideałów. Jako szesnastolatka robiła jako modelka na Chorwacji. Jej mały i lekko zadarty nosek był powodem moich kompleksów, a nieziemsko malinowe i pełne usta, które malowała na krwistoczerwony kolor był przyczyną moich zastanowień się nad swoją orientacją. Niebieskoszare oczy, które potrafiły wgapiać się w ciebie przez jakieś trzydzieści sekund bez mrugnięcia zapierały dech w piersiach. Zawsze marzyłam o takim kolorze oczu, który odwracałby uwagę od mojego nieproporcjonalnego ciała, które z całego serca nienawidziłam. Jej długie, blond włosy były spięte w luźnego koczka, co powodowało, ze przestawała być seksowną panią sekretarką, a stawała się moją koleżanką z pracy. Zawsze podobał mi się jej styl. Niby elegancko, ale z pazurem. Niby na sportowo, ale zapierało dech w piersiach. Miranda to jedyna osoba u której toleruje zwężane spodnie dresowe i czarne szpilki. Jej długie, wręcz idealne nogi wyglądały wtedy na jeszcze bardziej idealne niż są. Właśnie w tym momencie zachowuje się jak wszyscy koledzy z mojej branży, kiedy Miranda przechodzi obok nich.
- Carrie? – Spojrzałam się na nią i ujrzałam przerażoną twarz dziewczyny, która spoglądała na moją dłoń.
- Ach, to. – Schowałam dłoń za plecy – Przeglądam rzeczy taty. – Miranda pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Nie wpuścisz mnie do środka? – Spytała Miranda i próbowała zajrzeć mi za ramię. Wyszłam z mieszkania i stanęłam na klatce, zamykając za sobą drzwi.
- Wiesz… - Mruknęłam cicho, mając nadzieję, że uda mi się coś wymyślić. – W moim mieszkaniu jest mężczyzna i właśnie…
- Uprawialiście dziki seks. – Dokończyła za mnie Miranda, uśmiechając się pod swoim idealnym nosem. Spojrzałam się na nią lekko przerażona i w głowie wzdrygnęłam się całym ciałem. Nie chciałam okazywać publicznie mojego obrzydzenia tym, co sobie właśnie wyobraziłam, ale czułam jak wymiociny podchodzą mi do gardła. Modliłam się w duszy, żeby nie zwymiotować na idealne szpilki Mirandy, które znajdowały się na jej idealnych nogach, które były częścią idealnego ciała.
Uśmiechnęłam się do niej najmniej sztucznie jak tylko potrafiłam, a Miranda wpatrywała się we mnie jak zaczarowana.
- Pozwolisz, więc… - Powiedziałam z nadzieją, że Miranda zrozumie moją delikatną aluzję. Blondynka pokiwała głową i sięgnęła lewą ręką do swojej oryginalnej torebki, żeby wyciągnąć z niej plik papierów.
- Will prosił, żebyś to uzupełniła i doniosła mu to do biura do jutra do osiemnastej. – Pokiwałam głową na znak zrozumienia i wzięłam od niej żółtawe kartki. Chciałam wejść do mieszkania, kiedy Miranda cmoknęła mnie w policzek i zbiegła po schodach. Spojrzałam się na jej zgrabny tyłek i zbeształam się w duchu za to, ze w ogóle pomyślałam o tym, ze Miranda może być lesbijką. Teraz to będzie siedziało we mnie przez wieczność. Pomachałam jej delikatnie, kiedy odwróciła się w moją stronę i weszłam do mieszkania, w którym zostawiłam Liama.
- Twoja koleżanka z pracy myśli, ze uprawiamy „dziki seks”? – Liam zaśmiał się głośno resztkami swoich sił i spróbował oprzeć się o kanapę.Jak on pozbył się ścierki z buzi?!
- Co ty robisz? – Spytałam cicho Liama, który wykrzywiał twarz w grymasie, który miał chyba wyrażać ogromny ból i miała to być aluzja do tego, ze mam mu pomóc usiąść.
- A no nic. Znudziło mi się wykrwawianie się na dywan, uznałem, że będzie super jak zakrwawię ci też kanapę.
- Gdybyś nie próbował mnie zamordować to może bym cię polubiła.
- Dzięki… chyba. – Powiedział Liam i oparł się o kanapę.
- Jaki był tata przy tobie? – Liam spojrzał na mnie zszokowany i uśmiechnął się lekko.


niedziela, 7 lipca 2013

Osiem.

Leżałam z zamkniętymi oczami i trwałam w bezruchu, kiedy usłyszałam głośne krzyki moich wiecznie kłócących się o wszystko sąsiadów. Przewróciłam oczami i powoli wstałam z kanapy, żeby nie dostać zawrotów głowy. Wszystko jednak było przeciwko mnie i już po chwili leżałam na twardej podłodze, stękając z bólu.
- Jesteś największym cymbałem na świecie! Nie wiesz, gdzie jest kosz na pranie?! - Zaśmiałam się cicho i wstałam z podłogi, żeby zamknąć okno wychodzące na ulicę główną. Rozejrzałam się i ujrzałam podjeżdżające porsche Biebera. Przewróciłam oczami i skierowałam się w stronę drzwi, kiedy usłyszałam głośny dzwonek. Zdecydowanie za szybko, jak na Biebera. Spojrzałam na klatkę przez judasza i ujrzałam Liama, który nie wyglądał na zadowolonego, ale nie wyglądał też nadzwyczajnie źle. Po chwili ujrzałam też Biebera, który nałożył mocniej czapkę na głowę i wyminął Payne'a, który stepował pod moimi drzwiami. W dniu dziękczynienia muszę podziękować za spryt i inteligencję Justina.
- Czego chcesz? - Syknęłam, otwierając drzwi i wypatrując Biebera, który wychylał się znad poręczy na drugim piętrze budynku, żeby usłyszeć całą rozmowę. Niekulturalny łajdak - muszę mu to wypomnieć.
- Przyszedłem przeprosić za Nialla. Czasami potrafi być bardzo upierdliwy. - Prychnęłam cicho i spojrzałam się prosto w jego oczy, mówiąc:
- No to jest was dwóch.
Liam zaśmiał się i zajrzał mi za ramię, żeby sprawdzić, czy ktoś jest w moim mieszkaniu. W mojej głowie właśnie rozgrywał się akt scenariusza, w którym chłopak ginie bolesną i powolną śmiercią z moich rąk. Oczywiście miałam rękawiczki, nie chciałam, żeby krew weszła mi pod paznokcie.
- Przykro mi z powodu taty, Kydd.
- Daruj sobie. - Powiedziałam i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem, głośno wydychając powietrze.
Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. Czułam jak wypływa ze mnie cały gniew, a chwilę potem czułam już tylko wszechogarniającą ciemność.
- Carrie? - Poczułam jak ktoś trzęsie mną za ramiona i niechętnie otworzyłam najpierw lewe oko, a następnie prawe, żeby ujrzeć uśmiechniętą twarz Biebera.
- Z czego rżysz, Bieber? - Syknęłam i wstałam z podłogi, trzymając się kanapy. Ostatnie czego chciałam to wywalić się na oczach najbardziej cynicznego stworzenia chodzącego po tej ziemi. Przewróciłam oczami, kiedy zobaczyłam, że Justin rozsiada się na mojej skórzanej kanapie jakby była jego.
- Chcesz coś do picia? - Bieber rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na pustej butelce po szkockiej. Spojrzał się na mnie zdziwiony i chciał zadawać pytanie, ale ja uprzedziłam go sprytnie i powiedziałam:
- Nie moje. - Wyrzuciłam butelkę do kosza na śmieci i spojrzałam na chłopaka, który przyglądał się zdjęciom mojej rodziny. Zdecydowanie muszę je pochować, ludzie za często się im przyglądają.
- Przepraszam za Taylor. - Wzruszyłam ramionami i zamknęłam na chwilę oczy, bo ostatnie czego chciałam to się rozpłakać. Nie miałam ochoty o niej rozmawiać, a już na pewno nie z facetem, który sprawił, ze się ode mnie odwróciła. - A, więc, co mam zrobić? - Spytał, wpatrując się we mnie z widocznym oczekiwaniem. Niecierpliwy z niego typ.
Spojrzałam załzawionymi oczami na zdjęciu uśmiechniętego ojca, który trzymał mnie w ramionach.
- Znasz Nialla Horana i Liama Payne'a? - Bieber spojrzał na mnie zszokowany i usiadł na kanapie, wpatrując się w wyłączony telewizor. Siedział w totalnym bezruchu dopóki nie ponowiłam swojego pytania.
- Naprawdę chcesz się w to mieszać?
- Justin, proszę cię jako mojego kuzyna, żebyś, do cholery, powiedział mi, o co w tym wszystkim chodzi.
Chłopak westchnął głośno i wyciągnął najnowszy model iPhone'a, pokazując mi dwa zdjęcia. Na jednym stał uśmiechnięty Niall razem z jakąś piękną dziewczyną. Trzymał ją za rękę i wylądał na naprawdę szczęśliwego. Na drugim zdjęciu stał Liam... z moim ojcem?!
- Justin. - Szepnęłam bezradnie i schowałam twarz w dłonie. - O co tu chodzi? Od teraz chcę tylko prawdę, choć ten jeden raz.
Justin spojrzał się na mnie niepewnie i schował telefon do skórzanej kurtki, którą zawsze na sobie nosił.
- Na pierwszym zdjęciu stał Niall Horan - słynny amerykański gangster, nie wierzę, że o nim nie słyszałaś. Siedział dwa lata za pobicie i kradzież, a później twój ojciec wpłacił za niego kaucję. Na drugim zdjęciu stał Liam wraz z twoim ojcem, jak zdążyłaś pewnie zauważyć. Miał wtedy czternaście lat i dostał swoją pierwszą broń od ojca.
- Kurwa, Bieber. Tam stał mój ojciec... - Justin odchrząknął cicho, nie patrząc mi się w oczy.
- To też jest ojciec Liama. - Moje usta utworzyły coś na kształt litery "o" i w ten sposób wpatrywałam się w Justina, dopóki ten nie powiedział:
- Zamordowano go, to znaczy twojego ojca, po tym jak Liam wdał się w jakąś cholerną sprzeczkę z synem gościa, który dowodził meksykańskim gangiem.
- Czyli, że mój ojciec nie żyje, bo Liam miał ochotę pobić jakiegoś gnojka? - Justin pokiwał twierdząco głową i pokazał mi inne zdjęcie na telefonie. Zobaczyłam moją mamę ze mną na rękach. Za nią stał mój ojciec, który rozmawiał z jakimś dzieciakiem. - Liam to mój brat? - Justin spojrzał się na mnie niepewnie i lekko kiwnął głową, kiedy zwinęłam dłonie w pięści.
- A co z Niallem?  - Bieber przez chwilę szukał coś na telefonie, ale kiedy nic nie znalazł, wyjął portfel z kurtki i wyciągnął z niego dwa paraloidy. - To, ze jest przyjacielem Liama zdążyłam zauważyć.
- Nie poznajesz trzeciego dzieciaka? - Przyjrzałam się uważniej chłopczykowi i spojrzałam na Justina. Wszędzie poznam te słodkie dołeczki w policzkach.
- Bieber, nie rozumiem.
- Przyjaźniłem się z nimi, dopóki nie zamordowano twojego ojca. Oskarżyłem go potem o wszystko, a on powiedział, że to jeszcze nie koniec. Carrie, Liam to wszystko zaplanował.
Wstałam z kanapy i stanęłam przy oknie , drapiąc się lekko po głowie. Nie miałam pojęcia o tym wszystkim. Z dzieciństwa pamiętam tylko wspólne kolacje, na które ojciec często się spóźniał; wypady na wakacje podczas, których stawał się nerwowy i często krzyczał; pełne skrzynie zabawek dla chłopców. Jako nastolatka myślałam, ze ojciec bardzo pragnął syna, dlatego kiedyś kupił te zabawki. Kiedy znikały po prostu myślałam, ze je wyrzuca...
- Wiesz kim był twój ojciec?
- Oczywiście, że wiem. Biznesmenem. - Justin zaśmiał się cicho i zakrył usta dłonią, żeby powstrzymać się od dalszych chichotów.
- Carrie, twój ojciec był bardzo poważnym gangsterem. Dowodził największą mafią, jaka kiedykolwiek powstała w Los Angeles. Myślisz, że był biznesmen, bo całe życie kazał ci tak myśleć. Nie chciał, żebyś się dowiedziała, bo się o ciebie martwił, a teraz proszę, co z tego wynikło. Pewnie nie byłby zadowolony, ze jego własny syn planuje morderstwo jego córki.
- Obyś się nie mylił, Bieber. Jeżeli kłamiesz odetnę ci jajca i wsadzę ci je do gęby. - Justin spojrzał się poważnie w moje oczy i powiedział:
- Chciałbym się nie mylić, bo jeżeli tego nie robię to nie sądzę, żebyś zdążyła mi zrobić cokolwiek.
- Teraz już wiem dlaczego Niall nazwał mnie ich ofiarą. - Justin wstał z kanapy i wyciągnął ponownie telefon, pytając, kiedy to zrobił.
- Dzisiaj. Dlatego po ciebie zadzwoniłam. - Bieber wystukał szybko numer na telefonie i poszedł do łazienki, żeby porozmawiać na osobności.
Podeszłam do drzwi wyjściowych, ale kiedy chciałam sprawdzić, czy drzwi są dobrze zamknięte usłyszałam trzask zamka i otworzyły się. Nie zdążyłam dobiec, żeby nie pozwolić komuś wejść, kiedy zostałam odepchnięta.
- Nie jest już tak wesoło, co? - Przekręciłam głową i wpatrywałam się w bron wycelowaną w moją głowę. Zdecydowanie nie było mi wesoło. Błagałam w duszy, żeby Bieber okazał się dobrym gangsterem i miał przy sobie broń.
- Wiesz, że wszyscy zauważą, że zniknęłam. Nie możesz mnie zastrzelić.
- Nie jesteś jednak taka głupia, jak sądziłem. Nie mogę cię zastrzelić, ale zawsze mogę upozorować ucieczkę. Gazety to łykną. Dziewczyna załamana po tym, jak dowiaduje się, że jej ojciec jest słynnym gangsterem. Zabiera pieniądze i ucieka do Europy. Nikt nie będzie cię szukał. - Połknęłam głośno ślinę i zamknęłam oczy, żeby powstrzymać napływające do nich łzy. - Biedna, biedna, Carrie. Szkoda mi tylko Taylor, bo chyba naprawdę się lubiłyście.
- Nie wplątuj jej w to, Payne. - Liam zaśmiał się kpiąco i uśmiechnął się do mnie cwaniacko. Znałam ten uśmiech... Nie pamiętam tylko skąd.
- Jestem na jutro umówiona, zauważy, że nie przyszłam. Zgłosi moje zaginięcie.
- Wątpię, żeby twój nowy koleżka Finn się tobą tak przejął. - Spojrzałam przerażona na Liama i modliłam się, żeby Bieber pojawił się zanim mój własny brat mnie postrzeli.
- Payne, odłóż broń i połóż się na ziemi. - Liam zaśmiał się kpiąco i nadal trwał w pozycji gotowej do strzału. Czułam się średnio z myślą, że z obu stron stoją mężczyźni z wycelowaną bronią. Różnica jest jednak taka, że jeden celował do mnie, a drugi do tego "złego".
- Wiesz, Bieber, kiedyś myślałem, ze się pogodzimy.
- Po moim trupie. - Syknął Justin i nacisnął spust broni, którą trzymał w ręce. Przestraszona rzuciłam się na ziemię i schowałam się za barkiem. Po chwili, kiedy usłyszałam jak Bieber zamyka drzwi na klucz i blokuje je krzesłem, wychyliłam się lekko za barku i podeszłam do Justina, który schylał się nad zakrwawionym Liamem. Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, ze nie pomaga mu, tylko związuje jego ręce i nogi grubym sznurem. Skąd go, do cholery, wytrzasnął?!
Zasłoniłam usta dłonią, żeby nie krzyknąć, kiedy ujrzałam zakrwawione ramię Liama, z którego skapywała krew. To znaczy cieszyłam się, że Justin nie przestrzelił żadnej tętnicy, bo miałabym tu niezły bałagan.
- Co teraz robimy? - Spytałam, tamując ścierką krwawienie z ramienia Liama.
- Poczekamy aż się ściemni i gdzieś go wywieziemy.
- Bieber, co ty ze mnie robisz... - Westchnęłam głośno, a Justin zaśmiał się delikatnie, kończąc mocne supły na  nadgarstkach mojego brata. Odszedł od nieprzytomnego Liama i mocno kopnął go w brzuch, mówiąc:
- A to za mojego wujka, cioto.