sobota, 14 września 2013

Piętnaście.

- Juuuustin! - Krzyknąłem najgłośniej jak się dało do jego ucha. Jeżeli straci słuch - pogratuluję sobie, jeżeli nie, będę zawiedziony. Chciałem zrobić mu krzywdę, ale nie mogłem go uderzyć jak śpi, ani w żadnej innej sytuacji. To by źle na mnie wpłynęło. Mógłbym coś przy okazji rozwalić, a co gorsza mógłbym uszkodzić swoją rękę o jego szczękę boksera.
- Wystarczyło poprosić, żebym wstał. - Syknął Justin przytykając palcem wskazującym ucho. Zrobiłem mu krzywdę. Zaśmiałem się w duchu i wyszedłem z pokoju Liama.
Nie wiem czemu, Payne zrobił się taki miękki. Z własnej woli oddał mu swój pokój na tę jedną noc i właśnie stoi w kuchni, gotując posiłek. Nigdy go nie widziałem takiego... szczęśliwego i przeraża mnie to. Carrie zdecydowanie źle na nas wszystkich wpływa. Sprawia, że stajemy się... miękcy, a to bardzo źle, ze względu na to, że w zawsze musimy być przygotowani na atak ze strony meksykańskiego gangu. Mogą zrobić coś wielkiego albo nic, a Liam w spokoju robi sobie coś do jedzenia. Czy tylko ja myślę o wszystkich innych, a o sobie nie?

Od Jaspera dowiedziałem się wielu ważnych informacji, ale nikt nie chce mnie słuchać. Liam jest zbyt zaabsorbowany faktem, że coś się dzieje w jego życiu, a Justin... Ugh... Justin to Justin, jemu nie powiem nic, bo nie zasługuje na informacje ode mnie. Nie jest nawet godzien, żeby słyszeć mój głos, a co gorsza informacje przekazywane przez moje idealne struny głosowe.
Usiadłem przy stole w kuchni i przyglądałem się uważnie Liamowi, który nucił sobie piosenkę Taylor Swift pod nosem. Nie wierzę, ze to się dzieje. Szef najniebezpieczniejszego gangu w LA nuci młodą gwiazdę muzyki country, która śpiewa o miłości.
- Wyglądasz parszywie. - Powiedziałem w stronę Justina, wykrzywiając twarz w grymasie, który miał znaczyć, ze także niezbyt miło pachnie. - I cuchniesz.
- Ma racje. Jak sardynki w puszcze.
- Dzięki. Miłe słowa o poranku to coś, czego od zawsze mi brakowało.
- Jest osiemnasta.- Justin cicho westchnął i ruszył w  stronę łazienki, zapewne po to, aby się trochę odświeżyć i mam nadzieję, że nie użyje moich pięknych, niebieskich ręczników, bo stracę jedną sztukę z kolekcji. Będę musiał to wysłać do pralni chemicznej albo co gorsza spalić, bo ślad jego jadu zostanie na ręczniku na zawsze.
Wzdrygnąłem się lekko i spojrzałem na Liama, który zrzucał mi aromatyczną jajecznicę na talerz. Tęskniłem za domowym jedzeniem, ostatni posiłek jadłem... bodajże 28 godzin temu. To straszne. Będę miał traumę do końca życia.
Urwałem kawałek chleba tostowego i wsadziłem go sobie do buzi, uważnie obserwując Liama, który na nikogo nie zwracał uwagi. Wpatrywał się w talerz i milczał.
- O czym myślisz? - Liam spojrzał się na mnie zdziwiony i wydał siebie dźwięk, mający zapewne znaczyć, że o niczym ważnym. Tyle, ze ja chciałem wiedzieć. - Czemu milczysz? - Spytałem znowu, ale jedyne co usłyszałem to ciche westchnięcie i dźwięk zamykającej się kabiny prysznicowej. Ktoś tu nie umie powoli zamykać drzwiczek, tylko trzaska nimi jak opętany. Przewróciłem oczami i z powrotem skupiłem się na Liamie.
- Powiedz coś. Przerażasz mnie.
- Tak samo jak mnie twój oddech. Kiedy ostatnio myłeś zęby? - Chuchnąłem sobie na dłoń i przyłożyłem ją do nosa. Czułem jak chleb, który przed chwilą połknąłem zawraca z powrotem ku górze. Robi się niebezpiecznie.
- Muszę iść umyć zęby, bo się zrzygam. - Ruszyłem biegiem w stronę łazienki i skojarzyłem ze sobą fakty dopiero wtedy, gdy usłyszałem piskliwy krzyk Justina, który próbował się zasłaniać dwoma malutkimi dłońmi.
- Baba. Nie dość, ze dłonie jak baba to jeszcze się zachowuje jak baba.
- Kutas. - Syknął w moje stronę, a ja poklepałem się po kroczu i uśmiechnięty odparłem:
- Wciąż na swoim miejscu, kobieto. - Justin przyłożył tyłek do kabiny prysznicowej i zaczął śpiewać jakąś miłosną serenadę, którą kierował do swojego odbicia w kafelkach. Narcyz.
Nałożyłem pastę na szczoteczkę, nucąc jakąś nieznaną mi melodię. To było dziwne. Wymyślać muzykę i tuptać nogą w jej rytm. Po chwili usłyszałem jak Justin puka po kafelkach w rytm mojej melodii i przestałem nucić.
- Bawimy się w boysband? - Zaśmiałem się głośno i wsadziłem szczoteczkę do buzi, szczotkując zęby.
- Po prostu spodobała mi się ta melodia. Masz talent.
- Jedyne co mam to ładne włosy. - Powiedziałem z buzią pełną pasty. Wyplułem ją do zlewu i zaśmiałem się do lustra. - Talent. - Prychnąłem i spojrzałem w stronę Justina, który wychylał głowę zza drzwiczek prysznica, patrząc się na mnie. To dziwne i krępujące.
- Jesteś nagi i patrzysz się na mnie jakbyś miał ochotę.
- Chce wyjść. - Powiedział i spojrzał się wymownie w stronę drzwi.
- Zachowujesz się jak kobieta. Ty masz penisa. Ja mam penisa. - Justin odchrząknął znacząco i wyszedłem z łazienki z szczoteczką w buzi. - Baba! - Krzyknąłem w jego stronę, co mogło zabrzmieć jak jakieś dziwne arabskie słowo, ale nieważne.

***
- Zaraz, moment, chwilkę, uno momento, poczekaj chwilę, zaraz wracam. - Wykrzykiwałam pojedyncze słowa, próbując skłonić Finna do tego, żeby został. Nie miałam pojęcia, co krzyczę, ale miałam nadzieję, ze coś, co ocali moją randkę w jakiś magiczny sposób. Śmierdzę jak orangutan, moje włosy to jeden wielki kołtun, a pod oczami mam dziwne i przerażające wory. Nie mogę tak iść... NIGDZIE.
Muszę się przebrać umyć, a w dodatku muszę do osiemnastej zawieźć poprawioną pracę do szefa. Chyba dostanę szału albo co gorsza wylewu. 
- Hej, spokojnie, dziewczyno! - Powiedział lekko Finn i rozejrzał się po domu. - Ja tu trochę ogarnę, a ty idź ogarnij siebie i pozałatwiamy twoje sprawy. Gdzie mogę wsadzić kwiatki? 
- Do zlewu! - Krzyknęłam i oprzytomniałam sobie, że na moim dywanie jest krew. Pobiegłam szybko w tamtą stronę zanim Finn zdąży cokolwiek zauważyć i zaczęłam go zwijać w rulon. Podniosłam go do góry i razem z dywanem ruszyłam w stronę łazienki. Miałam nadzieję, że się wyrobię - inaczej stracę i pracę, i psa, a dodatkowo moja randka będzie kompletnie zniszczona, jeżeli już taka nie jest. 
- Facet ideał. - Mruknęłam sama do siebie, ale powiedziałam to chyba zbyt głośno, bo uzyskałam odpowiedź Finna, który krzyczał głośno "dziękuję". Ugh, jestem taka beznadziejna w szeptaniu. 
Rzuciłam dywan w róg łazienki i weszłam pod prysznic. Obmyłam szybko swoje ciało kokosowym żelem pod prysznic i opłukałam. Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik i wyciągnęłam bieliznę, dżinsowe spodnie i ładną bluzkę w kwiatki, którą kiedyś dostałam od Taylor. Nigdy jej nie zakładałam i modliłam się, żebym się w nią zmieściła. W końcu mój brzuszek już nie był taki płaski, a biodra nie były takie zgrabne. 
Westchnęłam głośno, kiedy w końcu wcisnęłam się w spodnie i związując włosy w koński ogon, zabrałam artykuł z szafki wciskając go w sobie zęby i kończąc fryzurę. 
- Możemy iść. - Powiedziałam, trzymając pracę i portfel w lewej dłoni, a komórkę w prawej. Byłam obpakowana, ale nie miałam czasu, zęby poszukać mojej sportowej torby. - Która godzina? - Spytałam i ruszyłam w stronę drzwi i wychodząc na korytarz. Musieliśmy się spieszyć, jeżeli chcę odzyskać psa. 
- Za dziesięć osiemnasta. 
- Dojedziesz w dziesięć minut do wydawnictwa i do psiego hotelu?
- Znamy się jeden dzień, a ty już mnie po hotelach chcesz ciągać? - Zaśmiałam się cicho i zamknęłam drzwi na klucz. 

Wsiadłam do jego auta i zapięłam pas bezpieczeństwa. Ciekawiło mnie czemu Finn przyjechał po mnie do domu, przecież umawialiśmy się w kawiarni. 
- Czemu po mnie przyjechałeś? - Finn zaczerwienił się lekko i spojrzał na zegarek.
- Mamy osiem minut na załatwienie twoich spraw, chyba nie mamy czasu na rozmowy, prawda? - Wzruszyłam ramionami i pokiwałam głową na znak zgody. W końcu nie miałam wyboru, a gdyby po mnie nie przyjechał straciłabym wszystko. Podejrzewam, że chłopak, który cię nieczęsto nachodzi to dobry sposób na życie - dzięki niemu nigdzie się nie spóźnisz.
Przeglądałam artykuł jakbym w jakiś magiczny sposób miała znaleźć jeszcze jeden błąd, kiedy nagle zatrzymaliśmy się z piskiem opon. Rozejrzałam się po okolicy i po drugiej stronie ulicy ujrzałam wielki budynek mojego wydawnictwa.
- Skąd wiedziałeś, ze to?
- Masz na kolanach teczka z nazwą. - Odparł Finn i nachylił się, żeby otworzyć mi drzwi. Dżentelmen jakich mało. - No już, biegnij i zaraz wracaj.
Uśmiechnęłam się lekko i wybiegłam z auta, ruszając w stronę wielkiego budynku. Za każdym razem jak do niego wchodziłam czułam się jak Carrie Bradshaw z "Seksu w wielkim mieście". Ja taka drobna dziewczyna ubrana w ciuchy z lumpeksu wchodzę do wysokiego na 25 pięter biurowca, w którym pracuję. To szalone!
Pokazałam Patrickowi - naszemu najmilszemu ochroniarzowi - dokument tożsamości i wpuścił mnie do środka, naciskając czerwony guzik, który znajdował się przy jego prawej dłoni. Skinęłam głową na znak podziękowania i pędem ruszyłam w stronę winy, mając nadzieję, ze nie trafię na żadną przykrą niespodziankę.
Wjechałam na piętnaste piętro, na którym znajdowało się nasze wydawnictwo i wyszłam z windy pewnym krokiem. W tym miejscu nie możesz ukazywać swoich kompleksów. Wszyscy cię tu wyczują tak jak pies strach. Mijałam po kolei kilkanaście biurek moich współpracowników, którym zazdrościłam charyzmy i doświadczenia, i weszłam do gabinetu mojego szefa. Odetchnęłam z ulgą, widząc, że jest za minutę osiemnasta i położyłam na biurko artykuł.
Szef uśmiechnął się miło i podziękował mówiąc:
- Spisałaś się, Daily.
- Dziękuję, szefie. - Odparłam szczęśliwa, że ktoś w końcu docenia mój trud włożony w pracę. Kiedy ktoś cię chwali nie może ci się przydarzyć nic lepszego. To jakbyś dostawała czekoladę za każdą dobrą ocenę w szkole.
- Chciałabyś sama napisać jakiś artykuł? - Stanęłam jak wryta, wpatrując się dziwnie w wysokiego mężczyznę. Mój szef to zdecydowanie najatrakcyjniejszy mężczyzna w tym biurowcu. Wysoki na metr osiemdziesiąt,  wysportowana sylwetka atlety, zadbane dłonie i szczupła, gładka twarz dodawały mu tylko uroku. Kiedy patrzyłam na jego rozbawione, zielone oczy zapierało mi dech w piersiach, a jego bladoczerwone usta same prosiły się o pocałunek. Otrząsnęłam się z tych myśli. Nie mogłam przecież pocałować mojego szafy jakkolwiek przystojny by on był.
- Oczywiście, że tak! - Krzyknęłam chyba trochę za głośno, ale szef niczym niewzruszony zaśmiał się cicho i spytał:
- Na jaki temat? Piszesz do kolejnego wydania. Masz trzy tygodnie.
- Mogę napisać o gangach w Los Angeles? - Szef wydawał się nieco zaskoczony moją propozycją. Pewnie spodziewał się czegoś jak "pomarańcz nową czernią" albo "czerwone usta hitem nadchodzącego sezonu". Po moim trupie. Chciałam być dziennikarką, która pisze na ważne tematy, a nie.. o modzie.
- Jasne. - Odparł i podał mi rękę. Uścisnęłam ją mocno i wyszłam z gabinetu, szczęśliwa jak nigdy dotąd. Wywaliłam Liama z domu i wszystko zaczyna się układać. 


***
- Liam! - Krzyknąłem głośno, nawołując go ze swojego pokoju. Wpisałem rejestrację samochodu kolesia Carrie do jakiejś "utajnionej" bazy danych, która była tak tajna jak świerszczyki Liama, które chował pod łóżkiem. Niby wszyscy wiedzą, ale nikt nie odważy się dotknąć. 
- Co masz? 
- Finn Daylight. Dwudziestosześcio latek, który wygląda jak siedemnastka i jest... - Przejechałem w dół strony i spojrzałem na Liama, mówiąc: - Porucznikiem wydziału zabójstw w LA. 
- Że co proszę? - Spytał Justin, wychylając się zza ściany.
- To, co słyszeliście. Carrie wozi się z porucznikiem wydziału zabójstw. 



środa, 4 września 2013

Czternaście

Kiedy myślę o tym, jak wyglądało moje życie zanim poznałam chłopaków mogę śmiało powiedzieć, że było monotonne. Tyle, że ja lubiłam tę monotonię. Samotne wieczory z psem, czasami z Taylor; kolacje na wynos i praca. Nienawidziłam jej, a jednak czasami sprawiała mi ogromną przyjemność. Ludzie, z którymi pracowałam byli niesamowicie uzdolnieni, a ja mogłam się od nich uczyć, kiedy tylko nie pracowałam w domu.
Rozejrzałam się po swoim mieszkaniu - tak samo normalne jak moje życie... jak ja. Beżowe ściany, na których wisiały zdjęcia mojej rodziny. Skórzana kanapa, którą kupiłam za swoją pierwszą wypłatę i pełno rzeczy, które zabrałam z mojego rodzinnego domu zanim go zburzono.
Zanim zburzono moje całe dzieciństwo.
Nie miałam samych dobrych wspomnień związanych z tym domem, ale tam przeżyłam wiele rzeczy. Tam nauczyłam się czytać, pisać, zrobiłam pierwsze zdjęcie i napisałam pierwszą piosenkę.
Dom nie był naprawiany przez kilkanaście lat i kiedy przyszły mocne wiatry, i okropne burze po prostu zwiało dach, a konstrukcja mogła się w każdej chwili zawalić - tak powiedział mi strażak. Mruknął też coś o tym, że trzeba albo odnowić dom, albo go zburzyć. Po śmierci mamy nie zostało mi dużo pieniędzy. Musiałam go zburzyć - to było tańsze niż całkowity remont wielkiego domu. Zabrałam tylko albumy ze zdjęciami, ubrania mamy i kilka jej ulubionych rzeczy. Chciałam mieć coś, co będzie mi przypominało o tym, gdzie się wychowywałam, bo działkę wystawiłam na sprzedaż. Musiałam w końcu za coś kupić mieszkanie.
- Carrie? - Usłyszałam cichy szept Biebera, który mi się przyglądał.
Musiałam dziwnie wyglądać, kiedy tak wpatrywałam się w ramię Liama, ale nic nie mogę poradzić, że kiedy myślę to się totalnie wyłączam.
- Co?
- Wyglądasz jakbyś coś ćpała. - Przewróciłam teatralnie oczami i skończyłam opatrywać ramię Liama, który kręcił się na krzesełku barowym, który kupiłam na wyprzedaży dwa lata temu. Uwielbiałam ten stołek i przysięgam, że jak Liam go zepsuje to urwę mu rękę.
- Oglądałeś mistrzostwa seniorek w kosza? - Zagaił rozmowę Justin i spojrzał się na Liama, który lekko się uśmiechnął. Jestem w szoku, nie, szok to mało powiedziane.
- Jasne, że oglądałem, większość z nich miała cycki wielkości piłki.
- Chce mi się spać, jutro mam cały dzień zawalony, a wy mi tutaj o sporcie? I... fuj, Liam. - Bieber roześmiał się głośno, wtórując Liamowi, który chyba zapomniał o swojej misji, mającej na celu ratowanie tyłka Nialla z rzekomego niebezpiecznego miejsca. Szkoda, że ani jeden ani drugi przygłup nie wiedzą, gdzie to jest. Wielki szary budynek z kominem spotykam dosyć często. Nie wiem, czy Justin po prostu jest przygłupi, czy nie chciało mu się rozglądać po okolicy. On nawet nie wiedział jak tam dotarł. Chyba teraz wszyscy mają smartphony, a każdy "inteligentny" telefon ma nawigację. Nie trudno sprawdzić przy jakiej ulicy zatrzymał się czerwony mercedes, ale może się mylę. W końcu jestem blondynką, prawda?
Z całego serca nienawidzę mojego koloru włosów. Jutro kupię farbę i będę tak czarna, że nikt mnie nie pozna, a już na pewno nie ta banda przygłupów, która rozmawia o piersiach koszykarek.
Spojrzałam na swój dekolt w starej koszulce i podniosłam ją wyżej. Tak na wszelki wypadek. Co prawda nie było się na co patrzeć, bo nie odziedziczyłam tendencji do olbrzymich piersi po babci, w sumie to dobrze. Mój kręgosłup by nie wytrzymał tej ciągłej grawitacji, która przyciągałaby moje piersi do ziemi. I mogłam chodzić bez stanika, choć to całkiem dobra skrytka na telefon.
Klepnęłam Liama w postrzelone ramię, choć postrzałem bym tego nie nazwała. Lało się z tej rany jakby co najmniej tętnice szyjną przecięli, a to tylko było pół centymetrowe zadrapanie. Baba. Zaśmiałam się w duchu z dwóch kobitek, które teraz rozmawiały o tym jak mogą znaleźć Nialla i usiadłam na kanapie, żeby chwilę odsapnąć.
Miałam dość tego ciągłego dramatu, który rozgrywał się w moim życiu. Byłam jak aktorka brazylijskiej telenoweli, która musi wybierać pomiędzy dwoma przystojnymi modelami. Tyle, ze ja wybierałam pomiędzy snem, a ratowaniem tyłka kogoś, kto wcale nie był mi do życia potrzebny. Chcę po prostu spać.
Legnąć w moim łóżku i przespać trzy dni tak, żeby nikt mi nie przeszkadzał. Może jakbym się postrzeliła albo łyknęła garść tabletek zostawiliby mnie w spokoju?
- Tak, trzy metry pod ziemią. Miałabyś spokój i ciemność. - Spojrzałam się na chłopaków, którzy uważnie mi się przyglądali, czy ja serio powiedziałam to na głos? A może sama sobie odpowiedziałam na niezadane pytanie? Wariuję, to jest pewne.
Pokręciłam głową i położyłam ją na podłokietnik mojej kanapy. Chciałam się przespać i miałam nadzieję, że chłopaki to uszanują i w miarę cicho się zachowają. Nie proszę chyba o wiele, prawda?
- Carrie! - Usłyszałam krzyk Liama, który kręcił mi się nad głową i było ich,, trzech? Trzech Payne'ów w moim pokoju. Jeden mi starczał, skąd wzięło ich się aż tylu. Po chwili wszystko się ustatkowało i znowu widziałam tylko jednego Liama... I o jednego za dużo.
- Czego chcesz? - Syknęłam w jego stronę, masując skronie. Nie wiedziałam ile spałam, może trzy minuty, może trzy godziny, ale zdecydowanie za mało.
- Gdzie trzymasz broń? - Justin próbował się nie roześmiać, kiedy Liam chodził w tę i z powrotem po moim salonie, szukając pistoletów. Wciąż mam problemy ze zrozumieniem jakim cudem on jest starszy i ma takie niskie IQ. Podobno starsze rodzeństwo jest zawsze mądrzejsze. BUM i wyjątek od reguły. Jak zwykle.
- Czy ty jesteś normalny? - Spytałam, choć wszyscy zgromadzeni w tym pokoju znali odpowiedź. Uwielbiam zadawać pytania retoryczne i czekać na głupka, który zdziwiony mi odpowie.
- Czy tylko mnie ojciec nauczył, że zawsze trzeba trzymać broń w domu?
- Chciałabym napomknąć, że nie należę do żadnego gangu, nikt mnie nie nienawidzi i jestem miłą osobą. Nie potrzebuję broni, durniu.
Liam westchnął głośno i stanął przed oknem. Podniósł rękę, żeby podrapać się po głowie, ale po chwili ją opuścił i spojrzał się zdziwiony to na mnie, a to na Justina, który chwilę później stanął obok Payne'a i wydał z siebie dziwny dźwięk. Coś na kształt odetchnięcia z ulgą, ale wydawanego z zaskoczeniem. Zmusiłam się, żeby zejść z kanapy i poczłapałam w stronę okna sunąc brudnymi już skarpetkami po jeszcze bardziej brudnej podłodze. Muszę tu posprzątać.
- Czy to jest Niall? - Spytałam nieco zaspana i przetarłam pięścią lewe oko. Wiedziałam, ze to uprowadzenie Nialla to jest jakiś mało śmieszny żart, a ja niepotrzebnie wstawałam do okna.
- Szkoda. Nie zostaniesz dzisiaj tajnym agentem. - Mruknęłam cicho w stronę Liama i ruszyłam bardzo powoli w stronę sypialni, mając nadzieję, że mam tam zamontowany zamek. Coś za dużo rzeczy umyka z mojej pamięci. Nie pamiętam nawet, czy ostatnio wyrzucałam śmieci, a chyba powinnam.
Rzuciłam się na łóżko i przykryłam fioletowym kocem, który leżał u jego podnóża Miałam tylko nadzieję, że nikt mi nie przeszkodzi przez najbliższe dwanaście godzin. Niech idą marudzić do szpitala Taylor, żeby dowiedzieć się, kto jest cholernym ojcem dziecka.
- Carrie!! - Usłyszałam krzyk Nialla, a po chwili dźwięk tłuczonego szkła.
- O nie, nie, nie, nie. - Mówiłam pod nosem, próbując wygrzebać się z łóżka.
Dziwna sprawa, kiedy całkowicie wykończony człowiek wstaje z łóżka z prędkością światła, bojąc się o swoje szklanki, których i tak ma już mało. Pobiegłam w stronę salonu, w którym rozgrywała się scena jak z pola bitwy.
Mój drewniany stolik leżał sobie do góry nogami na zakrwawionym dywanie, szklanka, którą ktoś rzucił, uderzyła o ramkę ze zdjęciem, które spadło na ziemię i zmieszała się razem ze szkłem naczynia.
- Dość! Cholera jasna! - Krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam, ale to chyba nie wystarczyło, bo Niall z Justinem nadal się szarpali, turlając się po ziemi.
Gdyby nie fakt, że zbliżali się do telewizora, na który zbierałam całkiem długo pozwoliłabym się im zabić, ale kochałam swój telewizor i swoje pieniądze, które na niego wydałam.
- Niall, do cholery jasnej. - Kopnęłam go w plecy, bo akurat znalazł się blisko mnie i oboje z Justinem, i Liamem, który uważnie przyglądał się całej sytuacji, zatrzymali się w dziwnej pozycji i patrzyli prosto na mnie. To krępujące.
- Puścić się. - Justin spojrzał na mnie dziwnie, a Niall skrzywił twarz w jakimś dziwnym grymasie. - Teraz, do cholery.
- Nadużywasz słowa "cholera". - Powiedział roześmiany Liam, który opierał się o lodówkę.
- Zamknij się. - Wskazałam na niego palcem i wróciłam do rozgrywki Judo połączonej z MMA, która pojawiła się między Justinem a Niallem.
- Jeśli chcecie iść się lać to na dwór, nie w moim domu. Zachowujecie się jak banda szczeniaków. Wszyscy, nie wyłączając ciebie Liam, więc nie wiem z czego się śmiejesz. Mam was dość. Chcę wrócić do swojego smutnie chorego życia, które było w cholerę spokojne. Chcę z powrotem mojego psa i normalną przyjaciółkę, która wiedziałaby, kto jest ojcem jej dziecka, bo spałaby tylko z jednym człowiekiem. Chcę, żebyście wszyscy zniknęli z mojego życia. Teraz do cholery! - Krzyczałam jak szalona, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Byłam zmęczona tym wszystkim, co działo się w moim życiu. Chcę wrócić do poprzedniego stanu, kiedy budziłam się sama, chodziłam spać sama. Było mi dobrze... - Wynocha powiedziałam! - Ryknęłam nagle i rzuciłam poduszką w drzwi. Po moich policzkach płynęły łzy, a trójka chłopaków, którzy wywrócili moje życie do góry nogami po prostu się we mnie wgapiała.
- Carrie... - Szepnął ledwo słyszalnie Liam i spróbował do mnie podejść. Podniosłam rękę, każąc mu się zatrzymać i podniosłam telefon komórkowy z komody.
- Jak się teraz nie ruszycie, zadzwonię po policję.
- Zbieramy się chłopaki. - Powiedział Justin i puścił Nialla ze swojego ciasnego objęcia, które pewnie miało jakąś swoją nazwę w sztuce walki, którą oboje trenowali.
Kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, odetchnęłam z ulgą, ale zarazem z przestrachem. Znałam całą historię jakiegoś chorego gangu, do którego należał mój ojciec, kuzyn, brat... Jeśli jakiś wróg widział Liama, który wchodził do mojego mieszkania miałam przechlapane, a co gorsza, jeżeli zdążyli się już dowiedzieć jak się nazywam.
- Carrie. Carrie Daily. - Mruknęłam cicho, oszukując samą siebie. Jeśli ktoś bardzo będzie chciał, dowie się jak się nazywam i to bardzo szybko. Wystarczyło wpisać w wyszukiwarkę Carrie Kydd. Jest tam opublikowana praca fotograficzna z moim zdjęciem. Łatwo mnie znajdą, a ja prosto dam się schwytać. Nie jestem tak jak reszta mojej rodziny. Jestem czarną owcą i dopóki nikt mnie nie zaatakuje dobrze mi z tym. Nie potrzebuje nikogo do obrony ani do demolowania mojego mieszkania. Mogę to zrobić sama. Podeszłam do ściany, na której wisiały zdjęcia mojego taty i zrzuciłam je wszystkie na ziemię.
- To wszystko przez ciebie. - Syknęłam i ruszyłam w stronę sypialni, żeby się uspokoić.

***
Przebudziłam się i natychmiast wstałam z łóżka, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Biegnąc w stronę przedpokoju powąchałam swoją koszulkę i o mały włos nie zwymiotowałam na swoje drewniane panele. Śmierdziałam, a raczej cuchnęłam jak skarpetki, które były noszone przez piłkarza przez dwa miesiące. Rozejrzałam się po pokoju, który wyglądał jak po napadzie, w poszukiwaniu czegoś, co sprawi, że nie będę capiła jak martwy mors.
- Mam. - Spojrzałam na dębową szafkę przy drzwiach i podbiegłam do niej, sięgając po sosnowy odświeżacz. Psiknęłam raz i przez przypadek, kiedy próbowałam "nie oddychać" zaciągnęłam się zapachem sosen i teraz nawet z buzi waliło mi sosnami. - Ohyda.
Wykaszlałam prawie cały nieprzyjemny smak z moich ust i otworzyłam drzwi, w których ujrzałam Finna z bukietem stokrotek. Spojrzałam na zegar, wiszący w salonie i uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
I nagle olśnienie.
- Anstasia, praca i ty. Cholera jasna, mam przerąbane.


ask | blog fantasy | ff o 1D