poniedziałek, 1 kwietnia 2013

PROLOG


Siedziałam spokojnie przy stole i czekałam na dzwonek. Moja mama niespokojnie chodziła w tę i z powrotem. Nie potrafiła ukrywać emocji, a tym bardziej zdenerwowania. Wiedziałam, że coś się stało, ale nie chciałam o nic pytać, po prostu czekałam, aż ktoś przyjdzie, zapuka do naszych drzwi i przekaże mamie tą wiadomość.
Moja mama była jednym z tych ludzi, którzy nie wierzyli dopóki sami nie zobaczyli albo nie usłyszeli od kogoś nieomylnego. Z reguły nie wierzyła plotkom, a tym bardziej tym, które przekazały jej przyjaciółki. Nigdy ich nie lubiłam. Ich twarze zawsze przyprawiały mnie o wymioty. Jedna była tak brzydka, że nawet warstwa makijażu, która jej odpadała, nie pomagała. I tak nikt jej nie chciał, ale moja mama ją lubiła, więc ja też starałam się to zrobić. Tolerowałam ją dopóki kilka minut temu nie powiedziała, że coś mogło się stać mojemu tacie. Jej mąż zmarł w tragicznym wypadku kilka lat temu i od tamtego czasu wszystkim wróży to samo. Za każdym razem jak mój tata się spóźnia albo przychodzi wcześniej mówi, że coś jest na rzeczy. Bo według niej, nigdy nie może być normalnie.
Wstałam od stołu i podeszłam do mojej mamy, wtulając się w jej pas. Matka pogłaskała mnie po głowie i odsunęła od siebie, kiedy usłyszała ciche pukanie do drzwi. Pukanie, które nie sugerowało nic dobrego. Było za ciche… ledwo słyszalne. Po chwili usłyszałam głośny szloch mojej matki, który przerodził się w krzyk. Ujrzałam dwie, potężne postacie policjantów w mundurach. W rękach trzymali swoje czapki i małe notesiki, w których zazwyczaj spisywali najważniejsze zeznania. Wiedziałam, że skoro się nie uśmiechają, nic dobrego się nie stało.
Podeszłam do jednego z nich i pociągnęłam go za spodnie. Wyższy z nich spojrzał się na mnie z litością, a kiedy spytałam o swojego tatę powiedział, że odszedł do aniołków. Szkoda tylko, że w to nie uwierzyłam. Wolałabym żyć z myślą, że mój ojciec patrzył na mnie z góry, ale wiedziałam, że to nie jest możliwe. Nie zasługiwał na to, żeby żyć z aniołkami. Nie po tym, co zrobił mojej mamie.

- Jak się czujesz? – Usłyszałam głos swojej przyjaciółki Taylor i westchnęłam głośno. Sama nie wiem, dlaczego się z nią przyjaźnie. Może po prostu przyzwyczaiłam się do faktu, że po prostu jest? Możliwe.
Spojrzałam się na wysoką blondynkę i przewróciłam oczami, kiedy zobaczyłam jej zlitowany wzrok. Miałam dwadzieścia dwa lata, z całą pewnością, potrafiłam się uporać z głupią rocznicą śmierci.
- Tak jak dwadzieścia sekund temu, Taylor. – Syknęłam sarkastycznie i owinęłam się kocem. Był środek zimy. Nienawidziłam tej pory roku, a już na pewno nie, kiedy miałam wychodzić na dwór. W domu był jeszcze spokój, mogłam opatulić się kocem i iść spać, ale kiedy musiałam wyjść na spacer z Tofikiem?! Tragedia. Nie dość, że mój pies musiał poczekać pół godziny, aż ubiorę odpowiednie ciuchy to jeszcze nie wychodziłam z nim na dłużej niż pięć minut. Nie zdążył nawet poznać swojej ukochanej. Ledwo wykonał swoje pierwotne potrzeby, a już żegnał się z śniegiem i witał ze schodami na klatce. Tofik jest dużym bokserem, który kochał śnieg ponad życie. Byliśmy kompletnymi przeciwieństwami. Tofik mógł cały dzień biegać i bawić się swoimi ulubionymi zabawkami, a ja całymi dniami siedziałam w łóżku i oglądałam opery mydlane. Mogę wam opowiedzieć historię każdej bohaterki brazylijskiej telenoweli. Po prostu sobie wybierzcie którąś. Byłam mistrzem w te klocki, a Taylor po prostu wgapiała się w telewizor i nic nie rozumiała. Za każdym razem musiałam jej tłumaczyć, dlaczego tamten bohater zrobił to i dlaczego przespał się z inną bohaterką. Zabierała mi całą przyjemność z oglądania czegokolwiek. Była po prostu głupia, a ja nie mogłam tego znieść. Najgorsze jednak było to, że mieszkała w mieszkaniu nad moim. Wiecie ile razy musiałam naprawiać sufit, bo zapomniała wyłączyć wodę w kranie?
- Carrie? – Usłyszałam ponownie skrzeczący głos swojej przyjaciółki. Spojrzałam na nią przelotnie, ale mój wzrok zatrzymał się na drzwiach, w których stał jakiś obcy facet. Przyjrzałam mu się uważnie i powiedziałam sarkastycznie:
- Nie te drzwi, panie Przystojny. – Był przystojny. I to jak! Gdyby nie fakt, że mój pies był wystarczająco dobrym towarzyszem do życia i cudownym przyjacielem, pewnie rzuciłabym mu się na szyje i czekała aż się we mnie zakocha. Swoimi pięknymi, niebieskimi oczami świdrował moje ciało zawinięte w koc. Pewnie zastanawiał się, czy jestem gruba.
Otóż nie, jestem szczupła, choć sama się temu dziwię. Nie wiem, jakim cudem to zrobiłam, skoro nie wychodzę z łóżka, a pracuje w domu, ale można powiedzieć, że nie mam, na co narzekać.
Mężczyzna w dżinsowych spodniach i skórzanej kurtce spojrzał się na cyfrę na drzwiach i speszony, powiedział:
- A tak, przepraszam. – Zaśmiałam się cicho pod nosem, kiedy facet wycofał się z mojego mieszkania i spojrzałam na Taylor, która wręcz zabijała mnie wzrokiem. Podniosłam dłonie do góry w geście poddania się i szeroko się uśmiechnęłam, głaszcząc Tofika po głowie. Chwyciłam w dłoń pilota, który po chwili wylądował na ziemi, kiedy zostałam uderzona kartonem płatków śniadaniowych w nadgarstek.
- Masz nagrzane?! – Krzyknęłam w stronę Taylor i rozmasowałam nadgarstek, sięgając po pilota, z którego wyleciały baterię. Westchnęłam głośno i schyliłam się trochę bardziej, żeby sięgnąć baterię, która wleciała pod łóżko. Wsadziłam baterię z powrotem do pilota i uśmiechnęłam się szeroko, kiedy okazało się, że za pierwszym razem włożyłam je dobrze. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, o co chodzi z tymi odwrotnymi biegunami. To po prostu baterie! Po co tak komplikować życie ludziom?!
- Czemu jesteś taka sarkastyczna, do cholery?! – Syknęła w moją stronę Taylor, na co zaśmiałam się cicho i powiedziałam:
- Tadziu ci pulsuje. – Taylor spojrzała się na mnie zdziwiona i dopiero kiedy przyłożyłam palec do czoła zrozumiała o co mi chodzi. Wielka, fioletowa żyła. Za każdym razem, kiedy ją wkurzę. Zdarzało się to już tyle razy, ze po prostu ją nazwałam. Blondynka westchnęła głośno i przyłożyła całą dłoń do czoła, rozmasowując miejsce zamieszkania mojego kumpla – Tadeusza.
- Jak ty mnie wkurzasz. – Syknęła w moją stronę i zeszła z wysokiego krzesełka. Uroki mieszkania nade mną. Znała mnie już tyle lat, ale wciąż nie potrafiła pogodzić się z faktem, że jestem najbardziej wkurzającym stworzeniem, które kiedykolwiek chodziło po tej ziemi. To normalne, że będę ją denerwowała, nie wiem czego się spodziewała. Nie byłam typem kobiety, która daje upust swoim emocjom poprzez seks. Nie miałam go z kim uprawiać, począwszy od tego, skończywszy na fakcie, że wolałam na kogoś nawrzeszczeć albo poobijać mu twarz. Byłam inna i jakoś nie zależało mi, żeby wpasować się w towarzystwo przyjaciółek Taylor. Jedyną książką, którą do końca przeczytały było „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy”. Przeczytałam to, wiecie dlaczego je kochają? Bo są piękne i wredne. Ja zaliczam się do jednego z czynników pobudzających zmysły mężczyzny i jestem z tego zadowolona. Nie muszę być piękna, żeby cudownie się czuć. Niestety tylko ja wychodziłam z takiego założenia w całym tym marnym towarzystwie. Taylor i reszta bandy kretynek tworzyła grupę najbardziej umalowanych kobiet w całym Los Angeles. Mieszkam tu praktycznie całe życie, a nigdy nie widziałam nikogo bardziej wymalowanego niż „przyjaciółki” Tay. Blondynka nie była aż tak bardzo pusta, ona makijażem podkreślała swoją urodę, a nie ją na siłę wydobywała. Była piękna. Niby zawsze jej tego zazdrościłam. Bo być pięknym i wrednym to moje marzenie, ale wolałam być brzydka niż nie umieć wypowiedzieć słów, które mają więcej niż trzynaście liter. Nie mówię tutaj dokładnie o Tay. Raczej o jej przyjaciółkach, które wyszły za bogatych mężczyzn i wożą się porsche. Ja nie mam nawet samochodu, poruszam się przy pomocy autobusu i roweru. To, że w ich oczach jestem dziwna to mało powiedziane. Jestem totalną świruską, która nie brzydzi się jeździć z innymi ludźmi w jednym pojeździe. Gdybyście mogli zobaczyć wyraz twarzy jednej z jej koleżanek, kiedy okazało się, że musi pojechać taksówką do domu, bo jej mężulek upił się na imprezie. Miałam ubaw do końca zabawy, szkoda, że na drugi dzień praktycznie nic nie pamiętałam.
Wstałam z kanapy i skierowałam się w stronę lodówki, wyciągając z niej karton mleka. Postawiłam go na barku i spojrzałam na Taylor, która przewracając teatralnie oczami wychodziła z mojego mieszkania. Pewnie poczuła się ignorowana, tak jak zwykle z resztą. Nie miałam ochoty wysłuchiwać jej zaskarżeń i monologów na temat mojego niezdrowego odżywiania. Jadłam to, co mi smakowało, nie to co smakowało innym. Kiedy szłyśmy do restauracji ona pytała się o sałatkę dietetyczną, jakby sałatka sama w sobie taka nie była, a ja o frytki i hamburgera. Byłyśmy dwoma innymi światami, a kiedy rozmawiałyśmy na „poważne” tematy, jakimi były związki Tay musiałam udawać, że mnie to naprawdę interesuje. No, bo bez przesady. Kogo interesuje, że cztery razy musiała po nim posprzątać skarpetki? NIKOGO. Nie musiała przecież ich sprzątać, ja bym mu je wsadziła do jego ulubionych płatków i miałabym spokój, ale Tay była pedantką. Nie potrafiła znieść nawet myśli, ze jedzenie znajduje się w tym samym pojemniku co ubrania. W sumie ja nigdy nie zwiążę się z facetem, a co dopiero z facetem, który zostawia po sobie śmierdzące tygodniowe skarpetki na środku holu, więc teoretycznie nie mamy o czym rozmawiać. Ja po prostu słucham… Jak zgaszonego radia, ale przynajmniej się staram.
Kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi, wyciągnęłam szklankę z szafki i postawiłam ją koło mleka. Przyłożyłam karton mleka do szklanki, oczekując, aż biały płyn wyleci z łaski swojej z kartonu w plamy i będę mogła napić się czegoś co jest zdrowe. Wpatrywałam się skupiona w maź, która miała być moim mlekiem i zastanawiałam się jakim cholernym cudem Taylor nie wyrzuciła mi tego do śmieci. Sam fakt, że miałam skwaśniałe mleko w lodówce mi nie przeszkadzał, gorzej, że prawie je wypiłam, a teraz połowa jest w szklance, a reszta na barku.
-Ohyda. – Szepnęłam i sięgnęłam po pistolet na wodę, który znajdował się na lodowce, trzymałam go tam tak na wszelki wypadek, jakby przyszedł do mnie jakiś niezapowiedziany gość i tak jakby chciałby mnie okraść. Zawsze mogę polać mu spodnie wodą i powiedzieć, ze się zsikał, każdy ucieka. Popsikałam wielką plamę obrzydliwej mazi na barku, kiedy usłyszałam, że drzwi się otwierają. Stanęłam za lodówką i czekałam, aż postać potencjalnego złodzieja wyrośnie przed lodówką. No wiecie, mógłby chcieć mi ukraść słoik ogórków… albo czekoladę.
Nagle usłyszałam jak złodziej kieruje się w moją stronę i wyskoczyłam zza lodówki z pistoletem w ręku i wystrzeliłam cieczą prosto w jego krocz.
- Jezus Maria! – Krzyknął i potknął się o róg mojego różowego dywaniku, który dostałam na urodziny od Taylor. Mężczyzna, bo teraz zauważyłam jego krótko ścięte jasnobrązowe włosy leżał na dywaniku i wpatrywał się w mokrą plamę na swoim kroczu.
- Do mojego mieszkania się nie wchodzi! – Krzyknęłam i psiknęłam mu wodą w twarz. – I jestem Carrie, a nie Jezus Maria!
- To jest moje mieszkanie. – Powiedział speszony facet i rozejrzał się dookoła. Uśmiechnęłam się kpiąco i mruknęłam przekleństwo pod nosem, wywołując cichy chichot złodzieja z wielką, ciemną plamą na kroczu. Nie mam bladego pojęcia co go bawiło. Fakt, że wygląda jakby się zsikał, co nawet w moich myślach brzmi nieapetycznie, czy fakt, że myśli, iż znajduje się w swoim mieszkaniu. Wróć, to chyba śmieszy mnie, nie jego.
- Dobrze, że mi powiedziałeś, że przez 5 lat mieszkam w twoim mieszkaniu. A tak na marginesie to powiedz swojemu kumplowi, żeby patrzył na numerki na drzwiach, ciebie też się to tyczy, a teraz do widzenia. – Wskazałam mu dłonią drzwi i patrzyłam jak szatyn zbiera się z podłogi, zabierając swoje rzeczy, które wypadły mu z kurtki. Byłam prawie pewna, że specjalnie zostawił ten cholerny portfel na tej cholernej ziemi i wybiegł z mieszkania jak poparzony. Westchnęłam głośno i podniosłam go z ziemi, kierując się w stronę drzwi. Gdybym była niewychowana pewnie zajrzałabym do środka i zobaczyła z kim mam do czynienia, ale nie miałam ochoty patrzeć nawet na zdjęciu, na jego twarz, wystarczająco dużo ich widziałam dzisiaj. Limit został wyczerpany. Kiedy wyszłam na korytarz, zobaczyłam, że zamykają się drzwi od mieszkania numer dziesięć. Jak można pomylić numer pięć z dziesiątką?!
Ruszyłam w stronę mieszkania dwóch idiotów, którzy mylą jednocyfrowe numery mieszkań z dwucyfrowymi i zapukałam w niebieskie drzwi. Otworzył mi blondyn, który godzinę wcześniej wszedł bez pukania do mojego mieszkania i od razu stamtąd wyszedł.
- Witam, Pana Przystojnego, który nie wie, gdzie mieszka, czy mógłbyś przekazać to swojemu mało inteligentnemu koledze? – Podałam mu skórzany portfel i odeszłam spod drzwi, przeklinając głupotę ludzką pod nosem.
- Dziękuję, Carrie Kydd. – Stanęłam w pół kroku i obejrzałam się za siebie, nikt tak do mnie nie mówił od śmierci ojca. W wieku trzynastu lat wzięłam nazwisko po mamie. Teraz nazywałam się Daily. NIKT w tym budynku nie wiedział, jak brzmiało moje poprzednie nazwisko. Nawet Taylor… Wpatrywałam się w mężczyznę o krótkich, brązowych włosach przez chwilę i odeszłam stamtąd napięcie.
- Carrie Kydd. Skąd wiedział?

______________________________________
Jest i prolog, moi drodzy! Mam nadzieję, że zostaniecie do końca przygody Carrie "Kydd" Daily ((:
Jeżeli ktoś chce być informowany o nowych rozdział niech zostawi w komentarzu swojego twittera! ((: 

2 komentarze:

  1. OMG! Nie wierzę, że tak szybko zrobiłaś blog i tak cholernie się cieszę, że już dodajesz nowe. Oczywiście, że będę do końca. Ja już kocham tą historię i biegnę dodać do obserwowanych. <3
    I oczywiście musisz mnie informować! :D
    @iCuddleBiebah
    Twoi bohaterowie są śliczni. *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakochałam się! :)

    Czekam na następny ale mam nadzieje że to nie będzie następne opowiadanie typu "i żyli długo i szczęśliwie z którymś tam z 1D" XD

    Poinformuj o następnym.. ;)

    Buziaki, @luvmybiebs_

    OdpowiedzUsuń