niedziela, 28 lipca 2013

Jedenaście.

- We are never ever ever getting back together - Przekrzykiwałem radio i rozglądałem się po okolicy, jadąc za autem Biebera. Justin powiedział, ze chce mi coś pokazać. Z początku mu nie ufałem, ale powiedział, że to jest związane z moją rodziną. Liam stał się dalekim wspomnieniem, a ja chciałem się tylko dowiedzieć, co Bieber dla mnie przygotował. Jeżeli jest to coś, co w żadnym stopniu ni dotyczy mojej rodziny rozwalę mu łeb na małe kawałki. Nienawidzę jak ktoś robi ze mnie idiotę.
Ujrzałem znajomy domek i zatrzymałem się, choć Bieber jechał dalej.
Rodzinny dom Ariany.


"Dzień dobry, państwu. Przyszedłem zabrać waszą córkę na bal" Jestem do bani, przecież oni mnie wyśmieją, gdy wylecę z takim tekstem. Powinienem być sobą. Tego zawsze mnie uczyli, ale co robić, kiedy prawdziwy ty jest tak do bani, ze nie masz ochoty nawet na niego patrzeć? Co jeśli prawdziwy ty już dawno zniknął i zostawił po sobie tylko wspomnienie? Nigdy nie chciałem sprawić moim rodzicom zawodu, ale nie potrafię być w pełni sobą... Nie, kiedy walczę o coś, co jest dla mnie cholernie ważne. Nie, kiedy wygraną jest całe życie. Trzeba być dobrym zawodnikiem, traktować życie jak grę video i zdobywać kolejne poziomy. Jeżeli przegrasz, czeka cię nieprzyjemny GAME OVER i tracisz wszystko na co pracowałeś latami. 

Pewnie, gdyby wiedzieli, ze mój związek z Arianą będzie miał koniec, kiedy ona umrze, nigdy nie wypuściliby jej na bal. Nigdy nie wpuściliby mnie do swojego domu...
Ciekawe, czy rodzice Ariany nadal tam mieszkają.
Zgasiłem silnik i wyszedłem z auta, zamykając go jednym kliknięciem. Usłyszałem znajomy odgłos zamykającego się samochodu i podszedłem do drzwi. Boję się zapukać, czuję się dokładnie tak jak wtedy przed balem. Ręce trzęsły mi się tak, że przez chwilę nie miałem nad nimi panowania i czułem, że mój głos też nie będzie zbyt miły jeżeli się nie uspokoję. Próbowałem oddychać spokojnie, kiedy usłyszałem za sobą głos Biebera, który nie był zbyt zadowolony z faktu, ze przerwałem jego miłą podróż w nieznane.
- Horan, co ty do cholery robisz? - Spojrzałem się na niego ostro i nie odpowiadając z powrotem odwróciłem się w stronę drzwi od domu Ariany. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Tak jakby straciłem panowanie nad swoim własnym ciałem. Czułem, że jestem w nim tylko w połowie. Nawet o tym nie myśląc spróbowałem nacisnąć dzwonek obok drzwi. Lekko przycisnąłem i rozległa się melodyjka, której nie mogłem sobie przypomnieć.
- Horan? - Cholera, bawimy się w przestrasz Nialla na śmierć. 
- Czego chcesz, do cholery, Bieber?
- Chcę ci pokazać twojego syna... - Powiedział ledwo słyszalny szeptem, a kiedy spojrzałem się na niego zszokowany on po prostu odszedł, wsiadł do auta i nie ruszał się z miejsca. Byłem rozdarty na kawałki. Czułem się jak cholerna, emocjonalna kaleka. Z jednej strony chciałem znów zobaczyć Ethana, z drugiej jednak wiedziałem, że to nie wyjdzie nikomu na dobre.

Leżała na podłodze, szczęśliwa, nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek, które właśnie rozbrzmiewały w jej wielkich słuchawkach. Nagle jakby wyczuła moją obecność spojrzała się w stronę wejścia do mieszkania i szeroko się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła, że w ręce trzymam mały bukiet stokrotek. Od naszego pierwszego spotkania, aż do teraz, co miesiąc przynosiłem jej nowy bukiet, który miał świadczyć o tym, że nigdy jej nie opuszczę. Ariana wstała z podłogi i usiadła na kanapie, klepiąc miejsce obok siebie. Wstawiłem kwiaty do wazonu i usiadłem we wskazanym przez nią miejscu.
- Brandon dzwonił. - Krew się we mnie zagotowała momentalnie, gdy tylko usłyszałem jego imię. Miałem dość, że Brandon za każdym razem, gdy z Arianą było już tylko lepiej, dzwonił albo pisał. Nie potrafił odpuścić, choć Ariana wręcz go o to błagała. Kiedy zaczął ją śledzić, przestraszyła się na tyle, ze od razu pobiegła na policję, ale oni nie mogli nic zrobić, dopóki Brandon nie zaatakuje. Wtedy przestał dzwonić na jakiś czas, ale kiedy Ariana doszła do siebie i przestała chodzić przestraszona po mieście on znowu zaczął. 
- Po co? - Ariana pogłaskała mnie delikatnie po dłoni i uśmiechnęła się lekko, żebym się uspokoił. Ale jak ja mogłem być spokojny, kiedy jakiś psychopata czai się na moją ukochaną?!
- Przeprosił i powiedział, że znalazł miłość swojego życia. Powiedział, ze odpuszcza, Niall. On ma dość tak samo jak ja. To koniec. - Uśmiechnąłem się lekko, ale w głębi duszy wiedziałem, że to wcale się tak nie skończy, że jego "wielka miłość ponad życie" zostawi go, gdy tylko ujrzy jego pokój cały obklejony zdjęciami Ariany, gdy tylko zobaczy wiersze i listy miłosne, które ukrył w górnej szufladzie swojego regału. Zobaczyłem to wszystko, gdy wkradłem się do jego mieszkania, gdy ten został aresztowany na 48 godzin za prześladowanie bez urazów fizycznych. Jego miłość zobaczy wszystkie zdjęcia i go zostawi. A potem on wróci; wróci i nigdy ich nie zostawi...

- Niall? - Spojrzałem się lekko przestraszony na drobną kobietę, która stanęła naprzeciw mnie w wejściu i uśmiechała się. Gdy tylko spojrzałem w te ciemnozielone oczy wiedziałem, ze przede mną stoi mama Ariany.
- Witaj, Katherine. - Kobieta wyciągnęła ręce w moją stronę i mocno mnie do siebie przyciągnęła. Uśmiechnąłem się szeroko i ucałowałem jej policzek, gdy mnie puściła. - Wpadłem tylko na chwilę zobaczyć jak się czujesz i jak Bobby.
- Bobby nie żyje. - W jej oczach zobaczyłem napływające łzy, kiedy wypowiedziała dwa ostatnie słowa.
- Przepraszam, nie wiedziałem. - Katherine lekko uniosła kąciki ust i cicho mruknęła, że nic się nie stało, ale ja wiedziałem, ze zrobiłem z siebie kompletnego, bezuczuciowego palanta, który w ogóle nie interesował się rodziną swojej ukochanej.
- Nie żyje już od trzech miesięcy. Powoli przyzwyczaiłam się do tego, że nie mam po kim zbierać brudnych naczyń. Nie sądziłam, ze kiedyś to powiem, ale brakuje mi tego. - Uśmiechnęła się lekko i mocno mnie do siebie przytuliła, mówiąc:
- Trzymaj się proszę, Niall. Zrób to dla Ariany.
- Postaram się. - Moje serce dygotało jak szalone, kiedy usłyszałem imię mojej ukochanej z ust jej matki. Nie sądziłem, że te wspomnienia aż tak we mnie uderzą. Spodziewałem się raczej lekkiego jak zapach jej perfum przypływy obrazów, ale to wszystko było jak małe kamikadze, który wbijał mi sztylet w głowę i zmuszał mój mózg do szybkiego przywoływania obrazów.
Kolory przepływały przed moimi oczami, a obraz tak jakby się nie zmieniał. Szara fontanna, przy której spotkaliśmy się z Arianą po raz pierwszy za każdym razem zostawała na tym samym miejscu. Zmieniało się tylko tło. Spróbowałem skupić się na betonowej ławeczce, która stała obok fontanny. Siedział na niej mały chłopczyk, który uśmiechał się do mnie szeroko. Podszedłem do niego, a kiedy byłem na tyle blisko, żeby ujrzeć ciemnozielone tęczówki krzyknąłem przestraszony. Zza postaci małego chłopca wyłoniła się Ariana, która lekko kiwała głową z dezaprobatą. Była niezadowolona. Trzymała jedną rękę na ramieniu chłopca i wpatrywała się we mnie miażdżąc mnie wzrokiem. Pewnie gdyby mogła strzelałaby we mnie piorunami.
Ariana kiwnęła na mnie dłonią. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się chłopcu, który tak bardzo mi kogoś przypominał. Te oczy, blond włoski i dołeczek w jednym policzku... Dokładnie tak jak jego matka.
- Ethan. - Szepnęła ledwo słyszalnie Ariana w stronę chłopca, nachylając się nad jego uchem. - To twój tata.
Spojrzałem lekko zdziwiony na chłopca i uśmiechnąłem się delikatnie, gdy ten rzucił mi się w ramiona.
- Jestem szczęśliwy, tato. - Zaakcentował ostatnie słowo i pobiegł w stronę fontanny.
- Nie niszcz tego, co próbowałeś naprawiać. Jeżeli nie chcesz go odzyskać nie rób nic. - Powiedziała cicho i musnęła wargami mój policzek.
Kiedy otworzyłem oczy stałem przy swoim aucie, a Bieber trzymał rękę na moim ramieniu.

~*~
- Nie wierzę, że pokiwałeś głową! - Krzyknęłam, wyrzucając dłonie ku górze. Byłam zdenerwowana! Ba! Zdenerwowana to mało powiedziane! Byłam wściekła i jak zwykle przyczyną był Liam Payne, do cholery. Miałam dość zabawy w niszczenie mojego życia, choć lepszą nazwą byłoby kto bardziej zniszczy życie Carrie nie niszcząc jej fryzury. - Żebyś tylko wiedział jak bardzo cię w tym momencie nienawidzę. Nie wierzę, że po prostu sobie kiwnąłeś głową i rozpłakałeś się jak małe dziecko. 
- Hej! Wciąż tu jestem i nie płaczę jak małe dziecko.
- Ach, faktycznie, jak baba! - Krzyknęłam i usiadłam na kanapie, chowając twarz w dłonie. Miałam dość tego całego szwanku w moim życiu. Czy nie może być dobrze chociaż przez dwa miesiące?! Chyba nie proszę o wiele... Ale najwyraźniej Bóg jest albo głuchy, albo niemy i nie może mi powiedzieć, żebym cmoknęła się w tyłek. 
- Myślę, że dramatyzujesz. - Spojrzałam się na niego zszokowana i wstałam z kanapy, podchodząc do niego. Przyłożyłam palec wskazujący do jego czoła i syknęłam:
- Myślisz, że dramatyzuje?! Ja mogę dopiero zacząć dramatyzować. - Liam zaśmiał się lekko i spytał:
- I niby co zrobisz? - Ścisnęłam jego worki mosznowe i przekręciłam je w prawo, patrząc jak Liam zwija się z bólu. Taylor nauczyła mnie tego chwytu po niezbyt przyjemnym incydencie na pikniku, gdy 60-latek dobierał się do moich piersi, żeby je "zbadać", bo jak sądził mogę mieć raka. 
- Nigdy więcej nie mów, że dramatyzuje, jasne!? - Liam pokiwał twierdząco głową, leżąc na ziemi i mlaszcząc z bólu. Nienawidziłam być wredna, mam zbyt duże wyrzuty sumienia. 
- Nienawidzę cię. - Liam zaśmiał się przez ból i powiedział:
- Słyszałem to już dziesięć razy w ciągu pięciu minut. - Kopnęłam go w kolano i zaśmiałam się cicho, kiedy Liam ryknął z bólu. 
- Nie sądziłem, ze to kiedyś powiem, ale dobrze, że cię nie zabiłem, jak miałem okazję. Jesteś fajną siostrą.
Wzruszyłam ramionami i nalałam sobie wody z kranu do szklanki. Nagle zadzwonił telefon.
- Szlag by to trafił... - Powiedziałam cicho, kiedy zobaczyłam imię mężczyzny, który do mnie dzwonił. 



_______________________________________
A, więc jest i nowy.
Założyłam bloga z recenzjami, jeżeli chcielibyście wejść i zgłosić swojego bloga, wystarczy wpisać nazwę w komentarzu na its-all-about-stories.blogspot.com :)

ASK 



















4 komentarze:

  1. Yay, nawet nie wiesz jak bardzo oczekiwałam tego rozdziału, i wcalę nie żałuję, jest naprawdę świetny;)) czekam na następny @iron_zayn;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, matko, matko. Niall ty mój biedaczku. Tak mi przykro.
    Kobieto, jeżeli ty nie miałaś weny i to napisałaś tak genialnie to się boję co będzie jak wena będzie buchać z ciebie całymi porami. Pięknie po prostu :")
    Carrie to moja mistrzyni hahahahaha nie mogę z niej i jej chwytów. Ona powinna zostać jakimś bokserem, uwielbiam ją hahahaha.
    lovki <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaa...dopiero co zaczelam czytac tego bloga i juz. Jestem w niebo wzieta! W niebo wzieta?! To malo powiedziane, nie ma takich slow by opisac to co mysle o twoim blogu, jest po prostu za doskonaly, idealny. Hmm....Liam mial ciezkie zycie, biedaczek, niech sie polubia i to pardzo! Yea, ja to mam banie od buta,cac czy jakos tak xd, ja myslalam ze on bedzie udawal i ona go przytuli i on wbije jej noz w plecy, ale twoja wyobraznia jest lepsza. Niall? Mysle ze powinien byc z carri. Justin? Chcialabym mniec takiego kuzyna xd. Pomoze, powyzywa, pobije, zabije i doradzi. Szkoda mi nialla. I liama. Ale mam nadizeje ze liam polubi sie z carri i beda prawdziwym rodzenstwem. Dobra troche sie rozpisalam. Wiec koncze pozdrowieniami.
    Pozdrawiam nivia jons xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialny, wspaniały, cudowny, wyborny, bjutiful rozdział.
    Na początku opowiadania myślałam że Carrie będzie z Liam'em, ale sprawy potoczyły się inaczej i jestem ciekawa co będzie dalej...
    Hahahaha i nauczyłam się dzisiaj nowego chwytu samoobronnego xD
    Pozdrawiam <3
    *.*

    OdpowiedzUsuń